Odpowiedź na pierwsze pytanie: Kim jest Mahomet?, tylko z pozoru jest oczywista. Nie chodzi nawet o odpowiedź teologiczną (na przykład jest czy nie jest antychrystem), ale także o analizę historyczną.
Wszystko bowiem, co wiemy o twórcy islamu, pochodzi od jego wyznawców, którzy spisywali – zarówno Koran, jak i hadisy – wiele lat po jego śmierci, gdy był on już przez nich niekwestionowanym autorytetem i prorokiem. Jednak, z pełną świadomością, że ogromna większość dotyczących go zapisów ma charakter hagiograficzny, coś o nim samym i jego życiu powiedzieć można. Zacznijmy od kwestii podstawowych. Muhammad ibn Abdullah urodził się prawdopodobnie ok. roku 570. Jego ojciec miał umrzeć w czasie podróży, gdy Mahomet miał dwa miesiące. Matka, skrajnie biedna, oddała go na wychowanie (jak to było w zwyczaju arabskim) do beduińskiej mamki. Matka, co też warto przypomnieć, obumarła go, gdy chłopiec miał pięć lub sześć lat, a opiekę nad nim przejął najpierw jego dziadek – władca Haszymitów, a później przyrodni brat ojca Abu Talib. Tytuł wodzowski może tu mylić, ponieważ rodzina w całości była uboga, a Mahomet od dzieciństwa wykonywał prace, które właściwe były wyłącznie niewolnikom.
Los uśmiechnął się do Mahometa, gdy ten miał dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć lub dwadzieścia dziewięć lat. Losem tym była bogata i sporo od niego starsza – bo czterdziestoletnia wdowa, która – mimo różnicy stanu i posiadania – zdecydowała się go poślubić. Dzięki małżeństwu Mahomet zaczął żyć dostatnio, a także oddawać się praktykom religijnym. Co miesiąc, na przykład, udawał się on na górę Hira, w pobliżu Mekki, by tam medytować. I właśnie w tym miejscu, około roku 610, miał on otrzymać pierwsze objawienie. „Nie widzi Tego, który zsyła tchnienie. Słyszy Go. Budzący lęk głos nakazuje mu powtarzać dyktowane słowa. Tradycja ukazuje Mahometa przerażonego” – opisuje te wydarzenia, odwołując się do dokumentów islamskich Anne-Marie Delcambre w biografii Mahomet. „Tradycyjna literatura muzułmańska twierdzi, że tym, który podyktował Mahometowi słowa Objawienia, był Gabriel – Dżibril. Otóż na początku Objawienia nie ma o nim żadnej wzmianki. Ta anielska postać jest prawie nieobecna w Koranie. Mahomet słyszy głos potężnej istoty, zamieszkującej między niebem a ziemią, głos dobiegający z wysokości nieba, «zstępujący» niczym po linie. Lęka się. Na początku Objawienia jest przerażony i odczuwa strach fizycznie” – dodaje biografka Mahameta. Objawienia (a może lepiej napisać „zjawienia”) trwały aż do końca życia Mahometa. Ten krótki z konieczności opis pozwala postawić zasadne pytanie – jeśli oczywiście przyjąć, że Mahomet rzeczywiście miał jakieś zjawienia – o ich źródło/źródła? Odrzucam tu, i nie będę tego ukrywał, popularną wśród ateistów tezę, że był on epileptykiem, gdyż brak na nią jakichkolwiek dowodów. Zakładam także, że do jakiejś formy objawień rzeczywiście doszło.
Część chrześcijan szukając przyczyn tego objawienia, nie będzie miała wątpliwości, że miało ono źródło sataniczne. Taką opinię (częstą w przeszłości) obecnie formułują głównie ewangelikalni protestanci, tacy jak David Pawson. Jego zdaniem, źródłem zniewalającej mocy islamu może być tylko szatan. „Stan, w którym Mahomet otrzymał objawienia, był niezwykły, przypominający trans lub rodzaj zawładnięcia całą jego osobą. Kiedy przytrafiło mu się to po raz pierwszy, sądził, że to złe duchy (dżiny) przejęły nad nim władzę, ale jego żona, kobieta starsza o piętnaście lat, przekonała go, że był to Bóg” – napisał Pawson w książce Islam. Przyszłość czy wyzwanie?. Ale wcale być tak nie musiało. Dowodem na to, wedle ewangelikalnego kaznodziei, jest choćby to, iż choć Mahomet zniszczył pogańskie bożki, to jednocześnie zachował miejsca i przedmioty związane z ich kultem. Al-Kaba, czarny kamień w Mekce, najświętsze miejsce islamu, jest przecież sanktuarium jeszcze pogańskim. Imię Boga Mahometa, czyli Allah, także zostało przejęte z panteonu bóstw pogańskich, czego najlepszym dowodem pozostaje imię ojca Mahometa Abdullah (czyli Sługa Allaha). Oczywiście żadna z tych rzeczy nie może jeszcze posłużyć za uzasadnienie pogańskich czy satanicznych źródeł objawień Mahometa, bowiem przejmowanie imion bóstw czy miejsc kultu między rozmaitymi religiami jest raczej normą niż wyjątkiem w historii. Lepszym uzasadnieniem satanicznego charakteru objawień, które doprowadziły do powstania Koranu, może być sama ich treść. „Diabeł z łatwością mógł przebrać się za archanioła Gabriela. Jednak jego główną metodą jest mieszanie prawdy z kłamstwem. Jawne fałszerstwa można z łatwością zauważyć, ale niektórzy wciąż w nie wierzą. Jednakże szczególnie niebezpiecznym rodzajem kłamstw są wszelkie półprawdy. Właśnie dlatego, że zawierają w sobie ziarno prawdy i nigdy nie są całą prawdą i tylko prawdą (…) Taki stan rzeczy może być wyjaśnieniem zawartej w Koranie swoistej mieszanki afirmacji i zaprzeczania prawdy. Bóg jest jeden i nie istnieje w trzech osobach. Jezus jest istotą ludzką, a nie boską. Narodził się z dziewicy, ale nie zmartwychwstał. Biblia jest księgą objawioną, ale niewiarygodną. Żydzi i chrześcijanie są «ludźmi księgi», ale nie są ludem Bożym” – zauważa Pawson. Trudno odmówić mu racji. Islam pozostaje mieszanką przejętych z chrześcijaństwa i judaizmu prawd i fałszerstw. To, co ma w nim wartość, pochodzi ze źródła zewnętrznego, a to, co jest bez wartości, to osobisty wkład Mahometa, a dokładnie źródła jego objawień.
Drugim znakiem demonicznego pochodzenia „objawień” Mahometa, wedle Pawsona, miałoby być to, że w istocie islam doprowadził do odwrócenia uwagi Bliskiego Wschodu od Chrystusa. „Islam odnosi ogromne sukcesy w odwracaniu uwagi ludzi od Boga Biblii, kierując go na Boga Koranu, odwracając uwagę ludzi od Jezusa, a kierując ją na Mahometa, a przede wszystkim od zbawienia z wiary ku zbawieniu z uczynków. Ogólne wrażenie jest takie, że islam wyparł chrześcijaństwo i poprzedzający je judaizm, pokazując je jako religie przestarzałe” – zauważa protestancki teolog. Także w tej kwestii trudno się z nim nie zgodzić. Islam pojawił się na terenach, gdzie chrześcijaństwo i judaizm działały, i to bardzo skutecznie. Wśród krewnych Mahometa byli nestorianie, a pierwszymi jego ofiarami byli Żydzi i plemiona chrześcijańskie. W stosunkowo krótkim czasie islamowi udało się także zniszczyć rozwijające się Kościoły na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej. Wszystko to z punktu widzenia Kościoła i historii zbawienia są oczywiście wydarzenia złe. Złe jest również to, i to ostatni argument, który Pawson przedstawia na demoniczne pochodzenie islamu, że religia ta niesie ze sobą zniszczenie. „… przemoc i terror często są utożsamiane z grupami, a nawet krajami muzułmańskimi. Koran niestety może być odczytywany jako zachęta do prześladowań, a nawet morderstw. W rzeczy samej ci, którzy popełniają te sadystyczne okropieństwa, często traktują swoją wiarę dużo poważniej niż jakikolwiek inny muzułmanin chcący żyć w społeczeństwie zachodnim i promować wizerunek swojej religii jako tej, która rzekomo kocha pokój i jest pozbawiona agresji. Ujmując rzecz całkiem prosto, muzułmanie spodziewają się, że wszystkie inne religie w końcu znikną z powierzchni ziemi, ustępując miejsca ich wierze. Niezależnie od tego, jakimi sposobami byłoby to osiągnięte, czy to na drodze ewolucji czy też rewolucji – to niestety zwiastuje to niechybny pochód w kierunku eksterminacji wiary opartej na Biblii i wartościach judeochrześcijańskich” – wskazuje Pawson.
Bardzo trudno jest z jego argumentacją polemizować. Jeśli coś z punktu widzenia katolickiego można dodać, to potężne zafałszowanie, jakim jest islamska antropologia. Koran mówi wprawdzie o stworzeniu człowieka przez Boga, ale nie ma w nim choćby wzmianki o tym, że człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boże. Taka opinia byłaby zresztą uznana za skrajną herezję, bo podważałaby absolutną odmienność Boga, Jego transcendencja i całkowita obcość jest istotą Allaha. Z punktu widzenia antropologii ma to istotne skutki. Człowiek przestaje być dzieckiem Bożym, a staje się niewolnikiem. Istotą religii nie jest relacja do Ojca, a do Pana. Chrześcijańską relację zastępuje podporządkowanie, zniewolenie. To także jest niezmiernie mocny dowód na demoniczne pochodzenie islamu. Wedle tradycji chrześcijańskiej powodem upadku szatana była właśnie pogarda dla człowieczeństwa i odrzucenie Wcielenia Boga. Upadły anioł nie był w stanie znieść takiego wyniesienia człowieka. Islam go więc poniża.
Byłoby fałszem uznanie, że koncepcja Pawsona wyczerpuje bogactwo chrześcijańskich rozumień islamu. Skrajnie odmienne podejście proponuje choćby prawosławny teolog Olivier Clément, który w eseju Wierność bez nadziei stwierdza, że „niezależnie od obecnych trudności nie można nie uznać, że Koran oświecony jest autentycznym profetycznym światłem, a przede wszystkim oświecone są nim sury mekkańskie. Czyż nie jest to jakaś tajemnicza droga Opatrzności? Czy w tych tekstach nie daje się wyczuć «dotknięcia» Słowa?”. Jeśli tak jest, to trudno nie zadać pytania o to, dlaczego w późniejszych surach Allah usprawiedliwia rzezie, łamanie postów, by napadać na karawany, a także oszustwo, mordy, łamanie traktatów, a także – to już wyraźnie na życzenie Mahometa – seks z nieletnimi? Wszystkie te kwestie, choć da się je pogodzić z ideą islamskiego Boga, którego nie wiąże ani prawda ani dobro, nie da się ich pogodzić z tezą o „dotknięciu Słowa”. Chyba że uzna się, że sury mekkańskie są objawione przez Boga (albo przynajmniej pozostają wyrazem autentycznego przeżycia religijnego), a reszta to już efekt zwiedzenia złego ducha lub przynajmniej ludzkich wymysłów. Takie podejście jest oczywiście nieco lepsze dla islamu, ale wcale nie sprawia, że nabiera on jakiejś autonomicznej wartości. Nadal to, co w nim prawdziwe, pochodzi z zewnątrz, a to, co mu właściwe jest, jeśli nawet nie efektem działania złego ducha, to wymysłów i arabskich tradycji plemiennych.
Nie brak także takich teologów, którzy sugerują, że Mahomet był kimś na wzór starotestamentowych proto-prorków, którzy mieli odwieść bliskie mu ludy od bałwochwalstwa i doprowadzić je do monoteizmu. W takim myśleniu można by potraktować islam (a także zaratusztrianizm) jako swoiste preobjawienie. W przypadku zaratusztrianizmu, który powstał na wiele wieków przed objawieniem w Jezusie Chrystusie i w sposób niewątpliwy wpłynął na rozwój judaizmu, a pośrednio także chrześcijaństwa, takie jego traktowanie może być usprawiedliwione. Aby się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć do myśli Klemensa Aleksandryjskiego (150-215), który filozofię grecką uznawał za swoiste praobjawienie (nieco mniej istotne niż Stare Przymierze, ale jednak niezwykle ważne). „Jeśli więc powiadają, że Hellenowie przez czysty przypadek głosili pewne elementy prawdziwej filozofii, to jednak można ten przypadek uznać za wyraz Boskiego zarządu światem (…) a jeśli już zaszła pomyślna zbieżność okoliczności, to musiała być ona zamierzona z góry” – pisał Klemens Aleksandryjski w Kobiercach. Trudno jednak w ten sam sposób traktować islam, bowiem oznaczałoby to odwrócenie kierunku objawienia. Na terenach arabskich istniały przecież w czasach Mahometa (i istnieją do tej pory) wspólnoty chrześcijańskie, to ostatecznie przesłanie monoteizmu do pogan niesione jest tam przez wspólnotę, która odrzuca istotne elementy pełni objawienia. Nawet jeśli wprowadza ono jedno plemię w monoteizm, to jednocześnie niszczy chrześcijaństwo na terenach o wiele szerszych. Trudno znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie dla takiego rozumienia islamu.
Tomasz P. Terlikowski
Tekst pochodzi z książki „Kalifat Europa”. Można ją nabyć TU!