Nagroda Solidarności dzieli dawną opozycję antykomunistyczną. "To przejaw skrajnego hedonizmu i arystokratycznych tendencji MSZ"

Artykuł
flickr.com/ Platforma Obywatelska RP/CC BY-ND 2.0

Opozycjoniści z czasów PRL są podzieleni w ocenach dotyczących ustanowienia Nagrody Solidarności. Jedni uważają, że to świetna inicjatywa, inni zwracają uwagę na znaczną wysokość nagrody - milion euro. Zamiast niej postulują wsparcie żyjących w biedzie działaczy dawnej opozycji.

Oburzony wysokością nagrody jest senator PO Jan Rulewski, który w latach 1980-81 przewodniczył regionowi bydgoskiemu NSZZ „S". - Ta nagroda to przejaw skrajnego hedonizmu i arystokratycznych tendencji panujących w MSZ. Nie mam nic przeciwko samej nagrodzie, pod warunkiem, że ten, kto ją zaproponował, także ją ufunduje. Nie wiem dlaczego państwo z takim deficytem, tak bardzo szasta pieniędzmi - ocenił w rozmowie z Rulewski.

Przypomniał, że Senat pracuje nad projektem ustawy o pomocy dla działaczy opozycji demokratycznej oraz osób represjonowanych z powodów politycznych. -Tworzymy ustawę dla paru tysięcy ludzi. Rząd kopytami zapierał się, że nie ma 20 milionów złotych na zapomogi i zasiłki. A tutaj, lekką ręką, funduje się w przeliczeniu przeszło 4 miliony złotych - zauważył.

Według Rulewskiego projekt mógłby opuścić Senat jeszcze w styczniu i trafić do Sejmu. Założenie jest takie, że ustawa zaczęłaby obowiązywać 1 czerwca, jeszcze przed rocznicą wyborów z 1989 r.

Równie krytyczny wobec pomysłu nagrody jest współtwórca Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża i NSZZ "Solidarność" Andrzej Gwiazda. - Nagroda posłuży ugruntowaniu kolosalnej manipulacji, której padliśmy ofiarą - uważa.

Również Gwiazda wskazał na potrzebę przyjęcia rozwiązań, które wsparłyby żyjących w biedzie dawnych działaczy opozycji. - Taka ustawa jest potrzebna. Ale jeżeli powstanie, to niestety z dwudziestoletnim opóźnieniem. Mnóstwo ludzi poświęciło swoje kariery, życie dla wspólnej sprawy. To, że do tej pory byli przemilczani, zapomniani to jest jeden z parametrów III RP - powiedział  Gwiazda.

Z kolei były wicemarszałek Senatu, działacz opozycji w okresie PRL Zbigniew Romaszewski podkreślił, że nagroda i wsparcie dla opozycjonistów "to niezależne rzeczy".

- Nagroda może mieć bardzo duże znaczenie i być zachętą do szerzenia postawy solidarności, ale może skończyć się jak z Pokojową Nagrodą Nobla. Zależy, kto dostanie nagrodę, jak ją wykorzysta - powiedział Romaszewski.

Zwolennikiem nagrody jest inny opozycjonista Władysław Frasyniuk. - To świetna inicjatywa. Jedyne z czego Polska jest znana to fenomen „Solidarności”. To rewelacja, że MSZ zamierza ustanowić międzynarodową nagrodę za walkę o prawa obywatelskie - powiedział Frasyniuk. Jak zaznaczył, MSZ powinno przyznawać nagrodę wspólnie z Europejskim Centrum Solidarności. Według Frasyniuka Centrum powinno odgrywać dużą większą rolę niż obecnie, także na forum międzynarodowym.

- Wszyscy ludzie Solidarności powinni być dumni, że polskie społeczeństwo stać na to, by ufundować tak znaczącą nagrodę. Nagroda jest nośnikiem tego wszystkiego, co zrobiliśmy, szacunku za to, że siedzieliśmy w „internatach”, byliśmy wyrzucani z pracy, przesłuchiwani i bici przez ZOMO - podkreślił.

Nagroda Solidarności zostanie po raz pierwszy przyznana 4 czerwca - w 25. rocznicę pierwszych częściowo wolnych wyborów parlamentarnych. Otrzyma ją osoba, która kierując się zasadami solidarności przyczyniła się do szerzenia demokracji.

Szef MSZ Radosław Sikorski, który jest pomysłodawcą nagrody, poinformował, że będzie się ona składała z trzech segmentów: 250 tys. euro otrzyma laureat, 700 tys. euro będzie przeznaczone na programy polskiej pomocy rozwojowej wskazane przez nagrodzonego i 50 tys. euro na podróż studyjną laureata po Polsce.

 

 

 

Źródło: pap

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy