Kampania roku 2024 w Ameryce przechodzi z wolna do historii. Zostanie zapamiętana na długo. Nigdy bowiem wcześniej nie było kampanii o tak wysokiej temperaturze i tak rozpędzonej. Kto podgrzewa tę temperaturę i kto tę kampanię rozpędził?
Nie jest niczym niewiadomym, że o kampanii wyborczej decydują dwie składowe, czyli kampanie przeciwników. O kampanii zaś ich pretendentów decydują w największej mierze oni sami. Zaangażowanie sztabów, polityków partyjnych, a nawet pozornie obiektywnych mediów, kończy się tam, gdzie trzeba stanąć samemu i przemówić do ludzi. Bezpośrednio. Kiedy trzeba być żywym człowiekiem.
Nie można odmówić zaangażowania i pomysłowości całemu sztabowi Donalda Trumpa, ale na nic by się to wszystko zdało, gdyby nie Donald Trump. To jego osobowość decyduje o obliczu tego, co obserwujemy na amerykańskiej scenie od momentu, kiedy na nią wszedł. I nie ma tu znaczenia okres rządów administracji Harris-Biden, bo Trump ani na chwilę nie dał o sobie zapomnieć. On, tak naprawdę swoją kampanię po drugi tytuł Prezydenta Stanów Zjednoczonych rozpoczął 7 stycznia 2021 roku.
To wtedy ruch Make America Great Again nabrał głębszego jeszcze wymiaru i większej wartości. To wówczas, w tym trudnym czasie, kiedy po raz pierwszy, za pomocą innych środków i na innej płaszczyźnie, dokonano na Trumpa pierwszego zamachu i to wówczas M.A.G.A. stała się symbolem ruchu oporu wobec liberalno-lewicowych zapędów Partii Demokratycznej.
Donald Trump w pewnym sensie prowadzi kampanię wyborczą już cztery lata. W tym czasie zebrał wokół siebie mnóstwo ludzi, którzy stanowią ogromną siłę nie tylko wyborczą, ale społeczną. Fenomen Trumpa ujawniający się w sile przywódczej Demokraci próbują za wszelką cenę zdyskredytować przypinając mu niestworzone rzeczy z podobieństwem do Hitlera włącznie. Ten tryb walki z oponentami politycznymi za pomocą wywoływania szoku wśród nie do końca przekonanych, a elementu zwątpienia wpośród zwolenników, nie jest nam, Europejczykom, obcy.
Demokraci w tej kampanii posługują się szeregiem elementów i narzędzi, które nie stawiają ich w gronie uczciwych i honorowych. Otwarcie granic i sprowadzenie rzeszy nielegalnych imigrantów czy zniesienie obowiązku głosowania na podstawie ID w Kaliforni to tylko dwa najbardziej pogrążające Demokratów przykłady ich samozaszeregowania. Nie o ten szereg jednak walczą Demokraci i nie na tym szeregu im zależy. Wszak tak szeroka i śliska ścieżka do władzy jaką wybrali wyznaczała taktowanie w kampanii przyczyniając się do jej niepowtarzalności. Nadto dwa zamachy na życie Donalda Trumpa, nawet jeśli nie leżą w przyczynach Partii Demokratycznej, to pośrednio są skutkiem języka tej partii i jej liderów, z Kamalą Harris na czele, językiem którym odczłowieczyli i zdemonizowali człowieka, który – sądząc go z czynów tylko czterech lat prezydentury – z wizerunkiem rozrysowanym przez Demokratów, nie ma nic wspólnego.
Wyjątkowość tej kampanii, to też okolicznośći zewnętrzne, w których przyszło się kandydatom mierzyć. Wojna na Ukrainie, wojna na Bliskim Wschodzie, niepokój na Dalekim Wschodzie, na Półwyspie Koreańskim, kartele walczące z rządami w Ameryce Południowej, junty zniewalające państwa w Afryce... To wszystko samo w sobie stanowi pierwiastek dodający wyjątkowości tym amerykańskim wyborom, ale więcej jeszcze dodaje fakt, że wobec tych mrocznych scenerii, które zaległy na kontynentach świata, każdy z kandydatów ma diametralnie różne podejście.
Tak się akurat złożyło, co i też tej kampanii nadaje wyjątkowy wymiar, że rywale o Biały Dom mieli okazję się w Białym Domu wykazać przez 4 lata. Wyborcy nie będą więc wybierali między kimś znanym i w administrowaniu Stanami Zjednoczonymi sprawdzonym, a kimś zupełnie nowym. To wybór między dwoma postaciami, które zdążyły karty historii USA już zapisać.
Wyjątkowym elementem tej kampanii jest także i fakt, że Donald Trump ma szansę zostać drugim w historii Prezydentem USA, który sprawował urząd przez dwie kadencje, ale nie następujące po sobie. Jedynym prezydentem USA, który pełnił dwie kadencje, ale nie były one następujące po sobie, był Grover Cleveland. Był on 22. i 24. prezydentem Stanów Zjednoczonych, sprawując urząd w latach 1885–1889 oraz 1893–1897.
Jutro najdłuższą kampanię wyborczą w historii świata zakończy dzień wyborczy. Amerykanie pójdą zagłosować. Bez względu na to, czy mają tego świadomość, czy nie, zdecydują o losach świata. Nadzieja, że uczynią świat znowu wielkim (Make the World Great Again) nie gaśnie.
Źródło: Republika