Tysiące studentów i aktywistów przyjechały w sobotę na prodemokratyczny wiec w Bangkoku, domagając się ustąpienia tajlandzkiego rządu i przeprowadzenia reform politycznych. W zgromadzeniu weźmie udział kilkadziesiąt tysięcy osób - zapowiadają organizatorzy.
Zorganizowany przez organizacje studenckie wiec rozpoczął się w późnych godzinach popołudniowych miejscowego czasu, w centralnym kampusie Uniwersytetu Thammasat w Bangkoku. Uczestnicy, którzy stale zjeżdżają się w miejsce, gdzie odbywa się protestu, mają pozostać na przyległym do terenu uczelni skwerze do niedzieli rano, a później przemaszerować pod siedzibę rządu.
Służby rozstawiły przed bramą uniwersytetu detektory metalu i namioty, w których wchodzącym jest mierzona temperatura. Jak informuje dziennik "Bangkok Post", rozwój wydarzeń ma monitorować blisko 10 tys. funkcjonariuszy. Gazeta "Prachatai" pisze, że przed protestem władze ewakuowały dokumenty z pobliskiego gmachu siedziby rządu i zamknęły dwie uczelnie. O poranku policja skonfiskowała aktywistom przygotowane do dystrybucji broszury opisujące proponowaną reformę tajskiej monarchii. Z kolei w czwartek mundurowi weszli do mieszkania jednego z liderów protestów, Jatupata "Pai" Boonpattararaksy i zabrali stamtąd kilkanaście transparentów z hasłami wymierzonymi w króla – informuje dziennik.
Zapoczątkowane przez organizacje studenckie antyrządowe wystąpienia odbywają się w całej Tajlandii od połowy lipca. Protestujący domagają się ustąpienia blisko powiązanego z armią rządu, przeprowadzenia nowych wyborów oraz reform politycznych, w tym - ograniczenia roli dziedzicznego władcy i złagodzenia przepisów o obrazie majestatu. Podkreślają także konieczność zmian w konstytucji. Postulują zmiany dot. procedury wyłaniania premiera, którego obecnie nominuje de facto rządząca Tajlandią junta.
Sobotni protest odbywa się w rocznicę wojskowego zamachu stanu z 2006 roku, który zakończył się obaleniem premiera Thaksina Shinawatry. Do organizacji studenckich dołączyli aktywiści Czerwonych Koszul – zwolenników przebywającego na emigracji byłego szefa rządu. W proteście biorą także udział działacze związków zawodowych i organizacji walczących o prawa kobiet oraz mniejszości seksualnych. W czwartek sześć partii opozycyjnych zapowiedziało, że ich najbardziej prominentni działacze będą osobiście obserwować wydarzenia w stolicy.
Komentatorzy wyrażają obawy o możliwe policyjne represje, choć dotąd służby jeszcze nie interweniowały. W przeszłości antyrządowe protesty często kończyły się jednak przemocą. W 1976 roku w czasie demonstracji na Uniwersytecie Thammasat policja i paramilitarne bojówki dokonały masakry co najmniej kilkudziesięciu studentów, którzy stracili życie.
W mijającym tygodniu kierujący rządem generał Prayuth Chan-ocha ostrzegł demonstrantów przed próbami wdzierania się na teren rządowych budynków. Podkreślił jednak, że poinstruował służby, by traktowały demonstrantów "łagodnie”. Polecił też, by unikać przemocy.
Wśród studenckich postulatów najbardziej problematyczne dla tajlandzkiego rządu są te dotyczące monarchii: ograniczenie władzy króla i złagodzenie lub usunięcie z kodeksu karnego przepisów o obrazie majestatu. W ostatnich dniach władze nakłaniały rektorów uczelni, by wymogli na liderach protestów wycofanie się z tych żądań. Według tajlandzkiego prawa za wszelką krytykę króla i członków rodziny panującej grozi do 15 lat więzienia.
Organizatorzy nie rezygnują jednak z tych postulatów. "Plan nie polega na zniszczeniu monarchii, tylko na jej zmodernizowaniu i dostosowaniu do (oczekiwań) społeczeństwa" – zadeklarowała Panusaya w rozmowie z tajskimi reporterami.
Polecamy Nasze programy
Wiadomości
Najnowsze
CBA zatrzymała byłego reprezentanta Polski w piłce nożnej Tomasza K.
X Dzień Patrioty w Krakowie! 8 grudnia dowiemy się, kto w tym roku dostanie nagrodę Kazimierza Odnowiciela
Miller przestrzega: kandydat PiS może wygrać wybory prezydenckie. "To byłby dla mnie dramat", mówi były aparatczyk PZPR
W Polsce rodzi się coraz więcej dzieci bez polskiego obywatelstwa