Kacprzak: mistrz świata dopiął swego, ale nie oddaliśmy meczu bez walki
Blisko cztery dekady przyszło nam czekać na mecz reprezentacji Polski w fazie pucharowej mistrzostw świata. Zadanie nie było łatwe, ba, było to wręcz wejście na Mount Everest bez butli z tlenem. Mimo wszystko po meczu z Argentyną jedno było pewne, gorzej być już nie może. I nie było.
W starciu z broniącymi trofeum Francuzami obejrzeliśmy inne, dużo lepsze oblicze Biało-Czerwonych. Zobaczyliśmy drużynę odważną, ambitną, zorganizowaną i chcącą sprawienia nie lada sensacji.
Dobra praca w defensywie i wyższe wyjście pressingiem mogło się podobać. Przede wszystkim, to co mogło się podobać, to więcej piłki w piłce. Było to, czego życzyliśmy naszych piłkarzom, czyli więcej wiary we własne umiejętności i pokazania dobrego futbolu.
Życzyliśmy stworzenia kilku fajnych okazji do zdobycia bramki. Chcieliśmy radości, chcieliśmy emocji i poczucia, że nawet jeśli przegramy, to po prostu z lepszym po walce. W pierwszej odsłonie jedna sytuacja sprawiła, że wszyscy od Pomorza po Tatry widzieli piłkę w siatce.
Miał czego żałować Piotr Zieliński, miała czego żałować cała kadra. To była bez wątpienia najlepsza pierwsza połowa reprezentacji Polski na tych mistrzostwach świata. Nawet pomimo niestety, straconej bramki.
Jeden moment zawahania się, jeden moment gapiostwa kosztował nas utratę gola po strzale Oliviera Giroud. Choć przegrywaliśmy, to jednak z wypiekami na twarzy wyczekiwaliśmy drugiej odsłony rywalizacji.
W drugiej połowie z dumą mogliśmy oglądać wygrane pojedynki Matty’ego Casha z Kylianem Mbappe. Podobała nam się kreatywność Piotra Zielińskiego, mogliśmy bić brawa defensywie, z podziwem patrzyliśmy także na odwagę i ambicje trójki graczy, Przemysława Frankowskiego, Jakuba Kamińskiego oraz Sebastiana Szymańskiego.
Nawet mogliśmy przymknąć oko na grę Grzegorza Krychowiaka, ponieważ nie malały nasze nadzieje na bramkę wyrównującą. Mogło nam się wydawać, że jeśli ograć Francję to właśnie dziś, to właśnie teraz.
Koniec końców jednak musimy oddać mistrzom, to co mistrzowskie. Francja oczywiście była potwornie zmęczona tym starciem i musiała rozegrać najtrudniejszy, jak do tej pory, mecz na mistrzostwach świata. Mają jednak w swoim składzie takiego czarodzieja futbolu jak Kyliana Mpabbe, który dwoma akcjami, dwoma strzałami, odebrał nam resztki nadziei oraz marzenia o grze w ćwierćfinale mundialu.
Może zastanawiać zbyt późne wprowadzenie do gry Kamila Grosickiego, który, choć spędził na placu gry zaledwie kilka minut, to swoją żywiołowością podkręcił tempo i zachęcił do walki do ostatnich sekund. To właśnie po jego zagraniu, obrońca rywali dotknął piłkę ręką i wywalczyliśmy rzut karny.
Robert Lewandowski, choć na raty, to trafił i honorowym golem żegnamy się z tymi mistrzostwami. Golem na otarcie łez, ale przede wszystkim golem, który jest nagrodą za kawał tytanicznej pracy, jaką wykonał cały zespół.
Przegraliśmy, ale cóż, taki po prostu jest sport. Porażka, która jednak niczym nie przypomina tej z Argentyną. Porażka, po której możemy z podniesioną głową wracać do domu. Mistrzowie świata dopięli swego, ale to zwycięstwo kosztowało ich mnóstwo sił.
Było to zwycięstwo, na które musieli sobie dziś mocno zapracować. Nie oddaliśmy meczu z gigantem bez walki, a serce pozostawione na boisku niech będzie impulsem do dalszej, ciężkiej pracy, bo czas pisać nową historię. Pisać ją krok po kroku, pisać ją cierpliwie i dawać kibicom powody do dumy i radości.
Nie zawsze wszystko wyjdzie, taki jest sport, ale ambicja i hart ducha zawsze będzie nagradzany.