– Kiedy zjawiła się tam policja, zapowiedziała, że jeśli po trzech ostrzeżeniach protestujący nie opuszczą dobrowolnie sali, zostanie zastosowany wobec nich środek przymusu – relacjonowała wczorajsze wydarzenia w siedzibie PKW dziennikarka Telewizji Republika Marta Jeżewska.
– Jan Pawlicki i fotoreporter PAP zostali wczoraj zatrzymani przez policję, kiedy relacjonowali okupację siedziby PKW – mówiła Jeżewska w studio Telewizji Republika Jeżewska.
Opowiadając o manifestacji podkreślała, że do czasu przybycia policji było tam spokojnie, ludzie wyrażali swoje niezadowolenie związane z zamieszaniem wokół wyborów samorządowych.
– Manifestacja, która odbywała się przed siedzibą PKW, przebiegała zupełnie spokojnie. To, że wkroczono do środka, to był spontaniczny gest Grzegorza Brauna i Ewy Stankiewicz, to nie było zaplanowane, dlatego do budynku nie weszli przedstawiciele ruchu narodowego - wyjaśniała.
Pytana o liczbę osób, którym udało się wejść do budynku PKW, mówiła, że było ich ok. stu.
– Gmach nie był chroniony, było tam tylko dwóch ochroniarzy w podeszłym wieku, którzy nie wiedzieli, co zrobić, wpuszczali wszystkich do środka, później zaczęli barykadować drzwi. Mimo to osoby protestujące wpuszczały do budynku dziennikarzy - przypominała wczorajsze wydarzenia.
Reporterka podkreślała, że Telewizja Republika nie była jedyną stacją relacjonującą wydarzeni.
– Łącznie z nami były tam cztery ekipy, m.in. Polsatu i TVN-u – powiedziała.
– Podkreślić należy, że my z Jankiem byliśmy w roli obserwatora, mieliśmy 2 kamery jako jedyna ekipa, nie przychylaliśmy się do postulatów żadnej ze stron – wyjaśniła Jeżewska.
Reporterka przypomniała, że osoby znajdujące się w siedzibie PKW przedstawiały kilka postulatów, między innymi konieczność przeprowadzenia ponownie wyborów oraz odwołanie wszystkich członków komisji.
– Powoli jednak tłum się wykruszał, my zostaliśmy do samego końca. W pewnym momencie rzecznik prasowa PKW powiedziała: "Proszę zwinąć kable". Kiedy zapytaliśmy o powód, usłyszeliśmy, że chodzi o "względy bezpieczeństwa". Był to pierwszy znak, że za moment wejdzie policja i będzie chciała wydalić wszystkich ze środka – mówiła.
– Kiedy sytuacja się zaostrzyła, zaczęliśmy się pakować, poszliśmy do sali, w której PKW występuje publicznie, wkrótce zjawiła zjawiła się tam policja powiedziała, że będą trzy ostrzeżenia, a jeśli protestujący nie opuszczą dobrowolnie sali, zostanie zastosowany wobec nich środek przymusu – dodała.
Reporterka zapytana o innych zatrzymanych dziennikarzy, podkreśliła, że ze wszystkich zatrzymano tylko reportera Telewizji Republika i fotoreportera PAP.
– Policjant pokazał na Janka Pawlickiego i powiedział „zabierzcie jego”. Reporter TVN, który stał obok, nie zainteresował funkcjonariusza. Muszę podkreślić, że Pawlicki w czasie interwencji policji nie komentował, spokojnie stał – mówiła.
Mimo, iż dziennikarz tłumaczył, że jest reporterem Telewizji Republika i okazał legitymację prasowa, policja nie słuchała.
– Ja byłam nawet bardziej emocjonalna, wyrywałam się policji, jednak mnie pozwolono odejść - dziwiła się Jeżewska.
Bezskuteczne okazały się również próby ustalenia, co stanie się z dziennikarzem.
– Zabrano Janka, mnie wypchnięto z sali z operatorem, zaczęłam pytać, gdzie są zatrzymani ludzie, musiałam to wiedzieć. Usłyszałam informację, że trzeba zapyta szefa i funkcjonariusz pokazał, ręką i zamknął mi drzwi przed nosem. Kilkakrotnie pytałam, czy Pawlicki został zatrzymany, nie uzyskałam odpowiedzi. Powiedziano mi tylko, że jeśli tak, to będzie na ul. Wilczej 21 – wyjaśniła.
Dziennikarka udała się pod wskazany przez policję adres, jednak i tam została odesłana z kwitkiem.
– Udaliśmy się na wskazaną komendę, jednak jak się okazało, nie mogliśmy uzyskać żadnej informacji, tylko senatorowi Mieczysławowi Gilowi udało się tam wejść - mówiła.
Przeciwko osobom, które zostały wczoraj zatrzymane w tym dwóch dziennikarzy, ma zostać wszczęte postępowanie w trybie przyśpieszonym. Usłyszą one zarzuty z zgodnie z art. 193 kk: "Kto wdziera się do cudzego domu, mieszkania, lokalu, pomieszczenia albo ogrodzonego terenu albo wbrew żądaniu osoby uprawnionej miejsca takiego nie opuszcza, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku".
CZYTAJ TAKŻE: