25 maja minie 73 lata od wykonania wyroku śmierci na rotmistrzu Witoldzie Pileckim w więzieniu mokotowskim na Rakowieckiej, poprzez strzał w tył głowy. Wykonawcą wyroku był Piotr Śmietański zwany "Katem z Mokotowa".
- Dziadek siedział wówczas w celi z ks. Czajkowskim, z księdzem, który był kapelanem oddziału rotmistrza Pileckiego na Mokotowie. Późnym wieczorem ks. Czajkowski, który był przy oknie, zobaczył, iż rotmistrz jest prowadzony w kierunku kotłowni — powiedział w Polskim Radiu 24 Jakub Sieradzki, wnuk Makarego Sieradzkiego, współpracownika rotmistrza Pileckiego.
- Okna nie były otwarte, za nimi były albo drewniane, albo stalowe kawałki płyty, które zasłaniały widok na wprost. W związku z tym to, co więzień mógł zobaczyć, to mógł ujrzeć pomiędzy tą płytą a witryną, kawałkiem muru, który okalał okno. Ten moment, kiedy widziano rotmistrza, musiał być bardzo krótki. Stąd, być może bierze się ta rozbieżność- są dwie wizje Pileckiego w tamtym momencie. Jedna, iż jest on prowadzony pod ręce przez dwóch oprawców, którzy go tam wiodą na śmierć. Ta druga to jest to, że go wlekli już praktycznie ledwo żywego. Jedno i drugie może nakładać się na siebie, a źródłem jest ten bardzo krótki moment, kiedy było to obserwowane — zaznaczył Sieradzki.
Ślad po rotmistrzu zaginął
- Gdyby wierzyć w te zeznania, które później wyszyły z ust pracowników aparatu bezpieczeństwa, to one będą szły przede wszystkim w kierunku wybielania samych siebie. Na pewno nie są wiarygodne. Natomiast ks. Czajkowski na pewno takiej intencji nie miał — dodał.
Co było z rotmistrzem? „Dokładnie nie wiadomo. Być może już nie żył, być może był pozbawiony świadomości, albo pobity. Natomiast to, co dzieje się później to jest ostatni moment, kiedy jest on widziany. Pada strzał, który słyszy Makary Sieradzki, który jest obok ks. Czajkowskiego. I podówczas na dobrą sprawę ślad po rotmistrzu, aż do dzisiejszych czasów, do XXI wieku ginie — podsumował gość audycji.