Wojna na Ukrainie to ogrom nieszczęść, których doświadczają mieszkańcy bombardowanych miast, uchodźcy, którzy porzucają swoje domy, rodziny, które tracą swoją bliskich. Ma ona jednak również wymiar gospodarczy w skali globalnej. Jest to o tyle warte podkreślenia, że ten właśnie wymiar umożliwił Rosji rozpoczęcie inwazji na szeroką skalę.
Trzeba spojrzeć przede wszystkim na rolę Niemiec w tym dramacie, rozgrywającym się na naszą wschodnią granicą. A jest ona co najmniej dwuznaczna.
- Wszelkie działania od wielu lat, włącznie z polityką klimatyczną, narzucaną całej reszcie Europy przez Komisję Europejską, która jest zdecydowanie pod silnym wpływem Niemiec, realizują politykę Gazpromu – uważa Jan Popończuk, filozof z Polskiego Towarzystwa Gospodarczego.
- Cały demokratyczny Zachód, który doprowadził się do osłabienia, umożliwił działania, które są konsekwencją trwającej od momentu zajęcia Krymu wojny – zaznacza z kolei Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha.
Naiwne elity
- Od dekad widzimy wypłukiwanie wolność z systemu demokratycznego państw Zachodu. A im mniej wolności, tym gorsza jest jakość elit politycznych, a tym samym następuje upadek przywództwa w wolnym świecie, który wykorzystuje strona przeciwna, bo nigdy nie porzuciła swoich imperialnych marzeń odnośnie kontroli i odgrywania takiej roli, jaką odgrywał ZSRR, czy wcześniej Rosja pod władzą carów – dodaje Sadowski.
Jak podkreśla prezydent Centrum im. Adama Smitha, Europa dosyć naiwnie uznała przemiany w Rosji za oznakę zmiany jej imperialnych ambicji. Europejskie elity dość naiwnie uznały, że wymiana handlowa z państwem, które powstało na ruinach ZSRR, ma wymiar czysto gospodarczy.
- Uznano Rosję, za państwo demokratyczne i wolnorynkowe, z którym można prowadzić uczciwe interesy, a realizacja kontraktów energetycznych ma tylko wymiar czysto handlowy, nie jest zaś elementem ukrytej strategii. Kraje, które uległy temu złudzeniu, dzisiaj ponoszą tego dramatyczne konsekwencje – przypomina Sadowski.
Wstrząsy na giełdzie
Jedną z takich konsekwencji jest niepewność na giełdzie i związane z nią spadki. Jak podkreśla Mariusz Adamiak, szef działu strategii rynkowych PKO BP, niepokój związany jest z nieprzewidywalnością dalszego rozwoju konfliktu.
- Wygląda na to, że celem Rosji jest zajęcie całego kraju, kluczowych miast i podporządkowanie sobie Ukrainy, co jest niemożliwe bez walk i sankcji nałożonych na Rosję i być może późniejszych kontrsankcji – zaznacza Adamiak.
- Powiązania gospodarcze Europy z Rosją odbywają się poprzez surowce, poprzez gaz i ropę. Ewentualne kontrsankcje mogą doprowadzić do przerwania albo ograniczenia dostawy surowców, co przy obecnej inflacji doprowadziłoby do jeszcze wyższych cen, a to z punktu widzenia wzrostu gospodarczego w Europie byłoby poważnym ciosem – dodaje.
Klęska „Zielonego Ładu”?
Tak naprawdę trudno jest przewidzieć, jak długo potrwa wojna na Ukrainie. Tym bardziej, że Rosja przygotowywała się do niej już od dłuższego czasu. Jak zauważa dr Cezary Mech, prezes Stowarzyszenia Inwestorów Kapitałowych UNEF, rosyjskiej rezerwy walutowe sięgają 600 mld dolarów, z czego 150 mld dolarów to rezerwy w złocie. Rosja jest więc przygotowana na przynajmniej krótkotrwały konflikt. Jednak, jak przypomina Mech, „wojnę łatwo rozpocząć, a trudno się wycofać”.
Jego zdaniem można z tego wyciągnąć również korzystne wnioski na przyszłość dla naszej gospodarki. Wojna ta bowiem pokazuje jak naiwne były założenia europejskiej polityki gospodarczej, radykalnie dążącej do odcięcia się od takich źródeł energii jak węgiel, co negatywnie odbiło się na możliwościach polskiego rozwoju, za to uzależniającej cały kontynent od dostaw gazu z Rosji.