Kiedyś miał myśli samobójcze. Dzisiaj opowiada o swoim nawróceniu i o tym, jak wiara pomogła mu stanąć na nogi.
Rok 2010 był jednym z najtrudniejszych w jego życiu. Cierpiał na depresję i bezsenność. Dużo pił, nachodziły go myśli samobójcze.
Źródła problemów dopatruje się w trudnym, pozbawionym poczucia bezpieczeństwa dzieciństwie. Jego mama nadużywała alkoholu. - Zapijała wódeczką swoje smutki. Czułem do niej duży żal, bo jestem trochę dorosłym dzieckiem alkoholika - wspomina.
Mimo że wraz z zespołem T.Love był u szczytu kariery, mógł się delektować urokami sławy, pogrążał się w mroku. Przyznaje, że najtrudniejsze do przetrwania były wieczory. Miał straszne myśli, przychodziły momenty niewiary, a wtedy sięgał po kieliszek.
W czasie jednej ze spowiedzi ksiądz powiedział mu: "Chłopie, może byś pojechał do Medziugorje?". Choć miał wątpliwości, wybrał się tam z żoną. Na miejscu coś w nim tąpnęło. W sanktuarium, w trakcie mszy świętej, oboje zaczęli płakać, choć nie rozumieli ani słowa z nabożeństwa.
To właśnie wtedy bardzo zbliżył się do Maryi. Wychował się w pobliżu klasztoru w Częstochowie, ale nie miał nabożnego stosunku do Matki Boskiej. Dopiero w Medziugorje to się zmieniło. - Na górze Križevac, gdzie jest droga krzyżowa, zacząłem się modlić różańcem. Jakby syn marnotrawny wrócił do matki - mówi.
Staszczyk jest przekonany, że to dzięki wsparciu Maryi miał wreszcie siłę, aby zapanować nad myślami samobójczymi. Powoli zaczęła się też odbudowywać jego relacja z żoną. Wygrał z uzależnieniem od seksu. Marta po latach wybaczyła mu liczne zdrady.
- Moje małżeństwo zaczęło się kleić. Częściej bywałem w domu, odrzuciłem mocne życie towarzyskie - zapewnia. Mówi, że jego ukochana jest aniołem. Teraz stara się nadrobić stracony czas i spłacić wobec niej dług wdzięczności. Kiedy Marta przeszła dwie operacje, opiekował się nią z ogromną troską. - Staram się być mężczyzną. Późno, bo późno, ale się staram - mówi.
Polecamy Nasze programy
Wiadomości
Najnowsze
Sąd pogrążył Bodnara: zatrzymanie posła Romanowskiego było nielegalne. Parlamentarzysta zażąda 200 tys. zł