Izraelscy politycy rozpoczynają żmudne i niepewne negocjacje koalicyjne. Dotychczasowy premier Benjamin Netanjahu, który wygrał marcowe wybory, dostał misję sformowania nowego rządu. Jest jednak mało prawdopodobne, by udało mu się stworzyć stabilną koalicję. Bardziej prawdopodobne jest, że Izrael czekają kolejne, piąte w ostatnich latach wybory — informuje polskieradio24.pl.
Prawicowa partia Likud Benjamina Netanjahu wygrała marcowe wybory parlamentarne i zdobyła 30 miejsc w 120-osobowym Knesecie. Według złożonych przez inne partie deklaracji Likud oraz potencjalni koalicjanci mieliby jednak 52 miejsca, o 9 za mało, by mieć większość w parlamencie. Przeciwnicy premiera, czyli partia Yaira Lapida oraz ich potencjalni koalicjanci mieliby niemal 60 miejsc, ale to także za mało.
To właśnie dlatego prezydent Reuven Rivlin mówił, że nie widzi szans, by którejś ze stron udało się stworzyć koalicję.
- W sytuacji, gdy żaden z kandydatów nie ma poparcia 61 deputowanych, nie ma też innych możliwości, to Benjamin Netanjahu ma niewiele większe szanse powodzenia. Ale nie jest to dla mnie łatwa decyzja — mówił izraelski prezydent.
To byłyby już piąte wyboru w ciągu dwóch lat
Wszystko to dzieje się dzień po rozpoczęciu przesłuchań w procesie sądowym, w którym Benjamin Netanjahu jest oskarżony o korupcję i inne nadużycia finansowe. Wiadomo już, że gdyby premier utrzymał się na stanowisku, będzie chciał przeforsować przez parlament ustawy, które zagwarantują mu nietykalność.
Premier Benjamin Netanjahu ma teraz miesiąc na stworzenie koalicji. Jeśli mu się nie uda, prezydent może powierzyć to zadanie liderowi opozycji. Jeśli on także poniesie porażkę, to Izrael prawdopodobnie czekają kolejne wybory. Marcowe głosowanie było czwartym w ciągu ostatnich dwóch lat w Izraelu.