"Poruczniczka", "majorka", "bosmanka", pozostanie za to "(pani) kapitan" i "(pani) pułkownik" - Bundeswehra planuje w ciągu najbliższego roku wprowadzić żeńskie formy stopni wojskowych. Co ciekawe, nawet politycy lewicowej Partii Zielonych uważają, że niemiecka armia ma znacznie bardziej pilne potrzeby.
Jak donosi „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, projekt ujawniony przez dziennik „Die Welt” jest uznawany za kontrowersyjny nie tylko przez liczną grupę polityków, ale również przez „bezpośrednio zainteresowane kobiety".
Dziennik „FAZ” zauważa, że na wprowadzenie feminatywów (form żeńskich – JJ) do Bundeswehry nie zdecydowała się poprzednia minister obrony Niemiec, czyli obecna szefowa KE, Ursula von der Leyen. Następczyni von der Leyen, Annegret Kramp-Karrenbauer do tej pory również nie była zaangażowana w ten konkretny projekt, jednak niemiecki resort obrony zwraca uwagę na znaczenie równości kobiet i mężczyzn w armii. Tymczasem, według badań, na które powołuje się „FAZ”, większość kobiet w szeregach Bundeswehry odrzuca pomysł żeńskich form stopni wojskowych.
Według polityk Zielonych, Agnieszki Brugger, sama idea feminatywów w armii nie jest zła, jednak nie odpowiada jej sposób, w który ministerstwo zajmuje się tą sprawą. Inna przedstawicielka niemieckiej lewicy, Christine Buchholz uważa, że „Bundeswehra ma wiele poważniejszych problemów, na przykład rosnącą liczbę doniesień o molestowaniu seksualnym”.
Według polityka radykalnie prawicowej AfD, Ruedigera Lucassena, wprowadzenie feminatywów w niemieckiej armii „ociera się o satyrę”, a ponadto jest to sprawa „czysto ideologiczna”. Jak zwrócił uwagę Lucassen, nikomu nie zależy na wdrożeniu tego projektu, a jednak i tak jest on forsowany.