Nie zatopienie było przyczyną śmierci ich dzieci, a zwykła katastrofa – takie oświadczenia muszą „dobrowolnie” podpisywać matki poległych żołnierzy na krążowniku "Moskwa". Administracja Władimira Putina udaje, że nie zauważyła ukraińskich rakiet, które zniszczyły okręt.
O sprawie napisała „Nowaja Gazieta Europa”.
Jak żalą się matki marynarzy, dowództwo marynarki wojennej długo przekazywało im sprzeczne doniesienia na temat losu synów, unikając jednoznacznego potwierdzenia, co naprawdę wydarzyło się na okręcie. – Później dostałam zawiadomienie z komendantury wojskowej, w którym stwierdzono, że „syn zaginął w wyniku katastrofy”.
Następnie przysłali gotowe oświadczenie, napisane za mnie. Miałabym przyznać, że ciała mojego syna nie odnaleziono z powodu katastrofy. Zapraszali do podpisania tego oświadczenia i mówili, że są świadkowie, którzy widzieli tego dnia syna na pokładzie krążownika, ale nikt nie zauważył, gdzie zniknął – relacjonuje jednak z nich.
Jak dodają inni bliscy ofiar, cała załoga krążownika opierała się na wojskowych z poboru. To zaprzeczenie oficjalnej wersji Kremla. Rosyjskie władze utrzymują, że zdecydowaną większość żołnierzy uczestniczących w inwazji na Ukrainę stanowią zawodowi wojskowi.
Moskwa była flagowym okrętem Floty Czarnomorskiej i jednym z najważniejszych okrętów wojennych Rosji. 14 kwietnia ministerstwo obrony Rosji ogłosiło, że jednostka zatonęła podczas holowania w warunkach sztormu. Wcześniej armia ukraińska podała, że okręt został trafiony dwiema rakietami manewrującymi Neptun. Wersję tę potwierdziły Stany Zjednoczone.
Według strony rosyjskiej na krążowniku zginął zaledwie jeden żołnierz, a 27 innych uznano za zaginionych. Faktyczna liczba poległych była prawdopodobnie znacznie wyższa. W ocenie rosyjskiego opozycjonisty Ilji Ponomariowa potwierdzono informacje o uratowaniu tylko 58 osób spośród 510-osobowego personelu okrętu.
Zobacz ostatnie godziny krążownika "Moskwa"