Zanim psycholog poda rękę, musisz wybrać swój zaimek. Brytyjski formularz, który zniechęca do terapii

W londyńskiej dzielnicy Lewisham pacjent proszący o pomoc psychologiczną staje najpierw przed pytaniem, czy jest she, fae, xe czy może ze. Dopiero gdy uporządkuje swoją „tożsamość językową” w kilkunastu rubrykach, system państwowej służby zdrowia pozwala mu przejść do opisu depresji czy lęków. Ta opowieść pokazuje, jak ideologia może wyprzedzić troskę o człowieka – i jak poważna instytucja publiczna potrafi zamienić pierwszy kontakt z terapią w ideologiczny test wyboru.
Czym jest Lewisham Talking Therapies?
Lewisham Talking Therapies to – w teorii – jedna z najbardziej przyjaznych bramek wejściowych do pomocy psychologicznej w Wielkiej Brytanii. Usługa jest bezpłatna, finansowana z podatków w ramach Narodowej Służby Zdrowia, działa na zasadach programu Improving Access to Psychological Therapies i prowadzona jest przez potężny South London and Maudsley NHS Foundation Trust. Mieszkańcy Lewisham mogą zapisać się samodzielnie przez internet, ominąć gabinet lekarza rodzinnego i w kilka minut wysłać zgłoszenie. Na papierze brzmi to jak wzorcowe uproszczenie procedur. W praktyce – zanim portal pozwoli opisać powód zgłoszenia, każe wskazać zestaw zaimków spośród tuzina propozycji. Obok tradycyjnych she/her czy he/him widnieją formy rodem z językowych eksperymentów internetu: ae/aer, ey/em, fae/faer, ve/ver, xe/xem i ze/hir. Pacjent, jeśli chce przejść dalej, musi też przyporządkować się do jednej z dziewięciu kategorii płci – od „Transgender Man” i „Non-binary” po „Not specified” i „Unwilling to divulge” – po czym odpowiedzieć, czy jest tą samą osobą, którą „przypisano” mu przy urodzeniu. Dopiero wtedy formularz łaskawie przechodzi do zagadnień zdrowotnych.

Brzmi niczym żart, lecz żartem nie jest. Telefoniczna infolinia kryzysowa, gotowa odbierać dramatyczne połączenia o trzeciej nad ranem, ma w tle ten sam system internetowy, który w środku dnia potrafi zamienić pierwsze kroki pacjenta w skomplikowany quiz z teorii gender. Sam fakt istnienia opcji dla osób transpłciowych nie budzi kontrowersji – każdy rozsądny człowiek zgodzi się, że trzeba traktować chorego z szacunkiem. Problem leży w skali, hierarchii i priorytetach: kiedy lista lingwistycznych wariantów staje się dłuższa niż lista najczęstszych objawów depresji, coś poszło nie tak. Przy rosnących statystykach problemów psychicznych – szacuje się, że w Anglii nawet jedna czwarta dorosłych doświadcza trudności natury psychicznej w ciągu roku – każda dodatkowa przeszkoda administracyjna wydłuża kolejkę i zwiększa ryzyko, że ktoś zrezygnuje z terapii, zanim w ogóle ją zacznie.

Gdzie kończy się troska, a zaczyna inżynieria społeczna?
Lewisham Talking Therapies to nie niszowy start-up aktywistów, lecz publiczna instytucja ulokowana w strukturze szpitala psychiatrycznego, który uchodzi za największy w południowym Londynie. To zobowiązuje do neutralności światopoglądowej i do prostoty procedur. Tymczasem formularz, zamiast klarownych pytań medycznych, wita pacjenta żargonem, którego nie zna większość rodowitych Brytyjczyków, a co dopiero cudzoziemcy. Wyobraźmy sobie seniora, który po utracie współmałżonka zaczyna mieć myśli samobójcze. Czy naprawdę musi przedstawić się jako per/pers albo ve/ver, żeby uzyskać rozmowę z terapeutą?
Wielu specjalistów zwraca uwagę, że kluczową zasadą kontaktu pomocowego jest „first do no harm” – po pierwsze nie szkodzić. Dla części osób sam akt nazwania kryzysu i wpisania go w rubrykę formularza bywa już trudny. Dodawanie lingwistycznych fikołków w punkcie startowym nie pomaga. Konserwatywny punkt widzenia podpowiada prostą hierarchię wartości: zdrowie psychiczne pacjenta stoi ponad eksperymentami inżynierii społecznej. Jeśli ideologiczna wrażliwość zaczyna dominować nad medyczną racjonalnością, cała struktura systemu zdrowotnego chwieje się w posadach.
Głos z Londynu
Tę dysproporcję świetnie obrazuje komentarz Katarzyny, Polki od dekady mieszkającej w Londynie, która niedawno chciała skorzystać z pomocy terapeuty:
Przyjechałam do Wielkiej Brytanii 10 lat temu – kiedy ostatnio chciałam zapisać się na terapię, poczułam się jak na egzaminie z ideologii gender. Zamiast pytać o ataki paniki, system witał mnie tabelką dziwnych słów. Pomyślałam: Jeśli ja, wykształcona kobieta, czuję się zagubiona, to co czuje 70-letni sąsiad z depresją? U nas w Polsce na wizytę psychologiczną wchodzi się po nazwisku, a nie po zaimku – mówi Katarzyna, Polka mieszkająca w Londynie
W tle rozgrywa się większa historia brytyjskiej służby zdrowia. Czas oczekiwania na pierwszą sesję terapii w wielu rejonach przekracza dwanaście tygodni, a pandemia tylko pogłębiła kryzys. Rząd szuka sposobów na przyspieszenie procedur, ale jednocześnie pozwala, by do systemu wlewały się kolejne warstwy biurokracji podszytej ideologią. W efekcie pacjent znajduje się w labiryncie: z jednej strony głośne kampanie zachęcają do „mówienia o problemach”, z drugiej – same drzwi do gabinetu okazują się obwieszone tabliczkami z instrukcjami politycznej poprawności. Kto ma siłę, by przez to przejść, kiedy brakuje jej na podstawowe czynności dnia codziennego?
Jeżeli państwowa instytucja przygotowuje jeden, uniwersalny formularz, powinna koncentrować się na informacjach niezbędnych do diagnozy i terapii. Reszta – w tym używane w rozmowie zaimki – może zostać ustalona w żywym kontakcie, bez nadawania jej rangi najważniejszego filtra selekcyjnego. Przestrzeń publiczna, zwłaszcza ta finansowana z pieniędzy podatników, nie powinna stawiać ideologii ponad praktycznym dobrem obywateli.
Zamiast puenty – apel do zdrowego rozsądku
Lewisham Talking Therapies zapewne nie planowało nikogo wykluczać; efekt jednak pokazuje, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu – jak mawia ludowa mądrość – a już z pewnością gorsza od dobrej organizacji służby zdrowia. Jeśli kolejnym krokiem ma być dłuższa ankieta o „neurotypie”, „asteriakach” czy „romantycznych preferencjach”, wizyta u psychologa może stać się dla pacjenta głównym źródłem kryzysu, a nie ratunkiem.
Dopóki brytyjskie władze nie zrozumieją, że skuteczna terapia zaczyna się od prostej rozmowy, a nie od lekcji terminologii gender, dopóty takie formularze będą najtrafniejszym komentarzem do stanu zachodniej cywilizacji. Człowiek przyciskany przez depresję potrzebuje szybkiej ścieżki do specjalisty, a nie kursu zaawansowanej semantyki. Wszystko inne to luksus, na który Wielka Brytania – zwłaszcza dziś – po prostu nie powinna sobie pozwolić.
Źródło: Republika
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.
Jesteśmy na Youtube: Bądź z nami na Youtube
Jesteśmy na Facebooku: Bądź z nami na FB
Jesteśmy na platformie X: Bądź z nami na X