Minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow oświadczył, że szef dyplomacji Ukrainy Andrij Deszczyca "pozwolił sobie na uwagi przekraczające granicę przyzwoitości". Była to reakcja na obraźliwe wyrażenie pod adresem prezydenta Putina użyte przez Deszczycę.
W sobotę wieczorem podczas demonstracji przed ambasadą Rosji w Kijowie szef MSZ Ukrainy, chcąc uspokoić protestujących, zacytował fragment bardzo popularnej na Ukrainie obraźliwej przyśpiewki o Władimirze Putinie.
- Nie jestem przeciwko temu, byście tu protestowali. Jestem gotów stać tutaj z wami i mówić: Rosjo, zabieraj się z Ukrainy! – mówił. Kiedy jedna z demonstrantek pytająco zwróciła się do ministra, wypowiadając nazwisko Putina, Deszczyca odpowiedział słowami tej przyśpiewki: "Putin to ch...", co podchwycił zgromadzony wokół niego tłum.
Szef dyplomacji Rosji wyznał, że jego "najbardziej uraziło to, że do tzw. protestujących przed ambasadą przybył wyznaczony przez Radę Najwyższą na p.o. ministra spraw zagranicznych Ukrainy Andrij Deszczyca, który - czy to perswadując tłumowi, czy to uczestnicząc w tych bachanaliach - pozwolił sobie na uwagi przekraczające granicę przyzwoitości".
- Rozumiem, że ma z kogo brać przykład. Dlatego że ci, którzy w Waszyngtonie popierają obecne władze Ukrainy, też nie gardzą mocnymi wyrażeniami. Niemniej dyplomata, którym jest Deszczyca, powinien dobierać słowa - powiedział Ławrow dziennikarzom w Moskwie.
- Nie wiem, jak on teraz będzie z nami rozmawiać i pracować - dodał.
Wcześniej sekretarz prasowy prezydenta FR Dmitrij Pieskow zapowiedział, że Kreml zareaguje na obraźliwe wyrażenie pod adresem Putina użyte przez Deszczycę. - Na wypowiedź Andrija Deszczycy najpierw powinien zareagować nasz minister spraw zagranicznych. Aby ocenić zdarzenie, potrzebny jest czas - oświadczył Pieskow, cytowany przez agencję ITAR-TASS.
Pełnomocnik MSZ Rosji ds. praw człowieka, demokracji i prymatu prawa Konstantin Dołgow oznajmił, że zachowanie Deszczycy pokazuje całemu światu, jacy ludzie doszli do władzy w Kijowie.
- Po raz kolejny demonstruje to polityczną kulturę, a właściwie brak kultury u ludzi sprawujących władzę w Kijowie. Jest to dobry sygnał dla całego świata, pokazujący, z kim przychodzi mieć do czynienia w Kijowie. Jest to oburzające - powiedział Dołgow.
W sobotę w drugiej połowie dnia kilka tysięcy ludzi zgromadziło się przed rosyjską placówką dyplomatyczną w Kijowie, aby zaprotestować przeciwko wspieraniu przez Moskwę separatystów na wschodzie Ukrainy.
Jak relacjonowały media w Rosji, demonstranci zablokowali wejścia do budynku oponami samochodowymi. Jeden z protestujących zerwał z masztu flagę Rosji. Inny wywiesił na ogrodzeniu ambasady flagę Ukrainy. Według państwowej telewizji Rossija na ogrodzeniu placówki wywieszono też flagę UPA.
Zgromadzeni przewrócili siedem samochodów z dyplomatycznymi tablicami rejestracyjnymi, które były zaparkowane przed placówką. W niektórych rozbili szyby i odkręcili koła.
Demonstranci, wykrzykując antyrosyjskie hasła, obrzucili gmach jajkami, pakietami z zielonym płynem, petardami, świecami dymnymi i kamieniami. Na teren placówki wrzucono nawet koktajl Mołotowa. Protestujący uszkodzili elewację i wybili wszystkie szyby w budynku. Szkody powstały też wewnątrz gmachu.
Milicja nie interweniowała.
Ławrow poinformował, że w niedzielę MSZ FR wystosowało notę do MSZ Ukrainy, w której zażądało ukarania winnych zajść przed ambasadą i naprawienia "poważnych szkód" spowodowanych przez "bojówkarzy z neonazistowskimi i innymi nieprzyzwoitymi hasłami".
- Będziemy oczekiwać jasnej reakcji naszych ukraińskich kolegów - oświadczył.