Degrengolada "włoskiej rodziny"
Miłość, zdrady, typy spod czarnej gwiazdy, sfingowana śmierć, korupcja, samobójstwo –
w serialu emitowanym przez ostatnie tygodnie w TVP1 nie zabrakło emocji. Jednak znacznie ciekawszy okazał się zaprezentowany obraz wielkiej rodziny.
Zawsze fascynował mnie tradycyjny model włoskiej rodziny. Z patriarchą rodu, osobą dobrze starszą, ale nadal poważaną, będącą głową familii, a nie kimś, kogo z powodu zaawansowanego wieku odstawia się na bocznicę. Żoną patriarchy, wszechwładną mammą, która jest tej rodziny szyją. I całym oceanem miłości do dzieci: w wieku „durnym” rozpieszczanych, a więc nierzadko kapryśnych i krnąbrnych, tak aby nauczyły się mieć nieskrępowane niczym, własne zdanie oraz dzieci-dorosłych, które mamma już temperuje i… kontroluje. Jednak zawsze czyni to con amore.
Siłą włoskiej rodziny jest jej wielopokoleniowe życie i bycie razem – jeśli nie w jednym domu, to w pobliżu tak, aby zawsze można było kogoś wesprzeć, przyjść z pomocą, albo po prostu przytulić. Tak, miłości i czułości we włoskich rodzinach się nie szczędzi, bo one dają napęd do każdego działania.
We włoskim domu zawsze są święte obrazki – najczęściej tak czczonej przez mieszkańców Madonniny, „Mamusi Bożuchnej”, bo przecież Ona to Matka, dała życie Chrystusowi i jest wzorem dla każdej rodzicielki. W wielu mieszkaniach wiszą też portrety Jana Pawła II – dla Włochów„najlepszego ze wszystkich papieży” i rzeczywiście świętego. „To, co robi w nim największe wrażenie to sposób, w jaki się modli, jakby łączył się bezpośrednio z Bogiem” – wyjaśnił mi kiedyś Franco Pisano, watykanista Włoskiej Agencji Prasowej ANSA – dziś na emeryturze. Włochów, którzy mówią o sobie „wierzący, ale nie praktykujący”, których kościoły są w niedzielę puste – nasz papież ujął właśnie oddaniem Bogu, złożoną Mu ofiarą z własnego cierpienia.
W domach włoskich nie może zabraknąć wizerunków lokalnych świętych, którzy przecież chronią od złego – o tym jest przekonany nawet największy grzesznik, nawet… bywa, że niewierzący. Przecież na przykład, jeśli św. January „nie zrobi cudu”, czyli nie skropli własnej krwi w dwóch ampułkach przechowywanych w neapolitańskiej katedrze, to na miasto spadnie kataklizm, wybuchnie górujący nad nim wulkan Wezuwiusz, nastąpi trzęsienie ziemi. Obecność świętych to tradycja, element kultury tego narodu.
W ubiegły piątek TVP 1 skończyła właśnie emisję drugiej części serialu „Włoska rodzina”, zrealizowanym przez RAI Fiction i Cross Production pod jakże trafnym w oryginale tytułem – „Wielka rodzina”. Bardzo niekiedy pokręcone, czasem wręcz niewiarygodne losy poszczególnych członków familii Rengonich pokazują bowiem, jak ta włoska rodzina odchodzi od swojego tradycyjnego modelu. Właściwie mogłaby to być opowieść o rodzinie z jakiegokolwiek zachodnioeuropejskiego kraju. Praktycznie nie mamy tutaj pięknych krajobrazów, tak charakterystycznych dla włoskich filmów, a nazwy miejscowości, w których rozgrywa się akcja, padają jakby mimochodem. Większość scen nakręcona została w willi – posiadłości familii, eleganckiej, ale to też nie żadna dimora storica, zabytek. Wielohektarowy, otaczający dom ogród jest zaniedbany. Ten zabieg zastosowany został z premedytacją i ma wymiar symboliczny, pozbawia Rengonich rodzimego kontekstu – większość nich ubrana jest w bazarowe ciuchy made in China, a garnitury Ernesta i jego syna Edo to też nie Armani, ani w ogóle włoska moda. Wnętrza – raczej zimne i sterylne pozbawione są praktycznie rodzinnych zdjęć, akcentów osobistych i oczywiście jakichkolwiek symboli religijnych. Pije się kawę, je makaron, ale chętniej hamburgera i fryty.
Najstarsze pokolenie – Eleonora i Ernesto, właściciel zakładu produkcji mebli Rengoni zdają się w tej rodzinie dinozaurami, którzy wbrew młodszym starają się jeszcze i za wszelką cenę – również składania fałszywych zeznań policji – trzymać rodzinę razem. Co z tego jednak, jak ich dzieci wyraźnie tego nie chcą i każde orbituje we własną stronę. Edo – najstarszy syn wchodzi w mafijne układy, niemal doprowadzając do cesji firmy obecnej w rodzinie od pokoleń, którą ojciec w dobrej wierze mu przekazuje. Jego młodszy brat – Raoul w tydzień rzuca narzeczoną, aby wskoczyć do łóżka, czy ściślej na siano własnej stadniny z żoną Eda, Chiarą, gdy tylko ten zniknie w tajemniczych okolicznościach. Młodsza córka Nicoletta jest w związku z żonatym profesorem.
Niby wszyscy spotykają się przy jednym stole, żartują się, przytulają, ale każdy zazdrośnie strzeże swoich tajemnic, które potem eksplodują z siłą rażenia granatu w najmniej oczekiwanym momencie i ranią rodziców.
Jest też starsza córka, Laura zmagająca się z problemem homoseksualizmu syna.
Wprowadzenie do włoskiej rodziny geja to też novum, wyraźnie narzucone przez polityczną poprawność importowaną z Brukseli. We włoskiej kulturze od wieków rządzi model macho, stuprocentowego faceta – w sztuce uwodzenia Casanovy i Romea, który zdobędzie każdą kobietę. To znaczy wymarzoną przyszłą żonę, ale później swoją męskość potwierdzać będzie skokami w bok (włoski mężczyzna jednak nigdy nie afiszuje się z kochanką, zabiega, aby żona nigdy się o niej nie dowiedziała i rzadziej niż Polacy się rozwodzi, ponieważ właśnie rodzina jest najważniejsza!). Notabene syn Laury, Nicolo’ to nie pewny do końca swojej orientacji chłopiec z gay parade, który byłby skłonny kpić z symboli wiary wyznawanej przez matkę. Decydując się na pierwszy związek z mężczyzną, Davidem odkrywa szybko, że jego związek to nie „róże i fiołki”, bo wybranek śmiga po necie w poszukiwaniu coraz to nowych doznań erotycznych z innymi panami. Nicolo’ tego nie chce i się wycofuje.
W swoich dylematach Nicolo’ jest osamotniony, podobnie jak inne wnuczęta Rengonich. Okazuje się, że ich rodzice są dysfunkcyjni: Laura nie potrafi nawiązać kontaktu z Nicolo’, żona Edoarda – Chiara romansując z Raolem, nie troszczy się o los nastoletniej Valentiny i kilkuletniego Tina, natomiast szybko zachodzi w ciążę z Raolem. Edoardo dwukrotnie bez zapowiedzenia znika z życia swoich dzieci – przy czym po raz pierwszy funduje im traumę, fingując własną śmierć. Ryzykuje życie synka, jadąc z nim na spotkanie z mafiosami, potem zostawia go w nieznanym mu miejscu zamkniętego w samochodzie.
Z kolei Raoul, który ze swoją narzeczoną Martiną miał wziąć ślub i adoptować Salvo, decydując się na związek z Chiarą traci prawo do przysposobienia chłopca - w tym momencie los Salva, pewnego już swojej przyszłości w pełnej rodzinie, staje pod znakiem zapytania.
W tym całym galimatiasie światełkiem nadziei jest wolta, jaką wykonuje Nicoletta – rzuca swojego kochanka i bierze ślub z „królem kibli”, zarządzającym rodzinną fabryką sanitariatów Ruggero Benedettim Valentinim. Decyduje też, żeby oprócz własnego dziecka adoptować też Salva. Laura natomiast zyskuje nową miłość – bankowca Leonarda. Mężczyzna chce z nią być akceptując w pełni, że jest praktykującą katoliczką i w związku z tym nici z seksu przed ślubem.
Pomimo to obraz włoskiej rodziny w serialu jawi się nadzwyczaj słabo – powierzchowne kontakty międzyludzkie, brak zaufania między generacjami, lekceważenie uczuć najbliższych, brak więzi emocjonalnych. Choć Ernesto i Eleonora starają się trzymać swoje „stadko” razem, to młodzi wyraźnie ich lekceważą, pomijają w swoich decyzjach – rodzice przestają być punktem odniesienia. To „starzy”, których nie należy martwić, ale można oszukać, nawet zostawić bez dachu nad głową.
„Happy end” po drugiej części, gdzie Edoardo okazuje się nie być takim czarnym charakterem, skoro podjął decyzję współpracy z policją, aby ująć dawnych partnerów- mafiosów, jest tylko „zamydleniem oczu”. Trzecia część, której emisja zaczyna się w tym tygodniu, pokaże jeszcze większą degrengoladę tej włoskiej rodziny.