Wybór (mianowanie?) przewodniczącego Rady Europejskiej jest znaczący i z perspektywy polskiej, i europejskiej, gdyż – mimo bardzo ograniczonych kompetencji – jego stały kontakt z premierami rządów krajów unijnych pozwala wywierać wpływ na te rządy – piszą w najnowszym numerze tygodnika „Gazeta Polska” Joanna Duda-Gwiazda i Andrzej Gwiazda.
Problemem Polski jest osoba przewodniczącego RE, czyli Donald Tusk. Jest on nie tylko ściśle związany z partią polityczną, walczącą totalnie z demokratycznie wybranym rządem, ale cała historia jego udziału w polityce kwalifikuje go jako polityka niechętnego, by nie powiedzieć wprost – wrogiego Polsce.
Gdy stawiał pierwsze kroki na regionalnych salonach, napisał: „polskość to nienormalność”, „historia, geografia, pech dziejowy (…) wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnej ochoty dźwigać”, „Piękniejsza od Polski jest ucieczka od Polski – tej ziemi konkretnej, przegranej, brudnej i biednej”. Następnie postulował oderwanie Pomorza od Polski, a gdy koncepcja likwidacji państw i zorganizowania Unii na zasadzie transgranicznych euroregionów upadła, wspólnie z Wałęsą i Olechowskim (KO wywiadu „Mosur” nr 9606) powołał Platformę Obywatelską pod hasłem: „Kocham Polskę”. W międzyczasie, by zatuszować ujawnienie Wałęsy jako TW „Bolka”, aktywnie pracował nad obaleniem rządu Olszewskiego. W 2010 r. jako premier „dopuścił” do „współpracy” między Służbą Kontrwywiadu i rosyjską FSB. Budzi to pytanie, czy „współpraca” ta była zapłatą za potwierdzenie wersji „katastrofy” smoleńskiej? Już jako unijny dygnitarz aktywnie włączył się w plan obalenia polskiego rządu w kabaretowym „puczu grudniowym”.
Nie mogliśmy go poprzeć
Polska przetrwała już wiele ataków, wytrzymała nawet wymuszone przez Unię Europejską uderzenie Sorosa, znane jako „plan Balcerowicza”. Ale postrzegany jako Polak wróg na wysokim stanowisku europejskim był poważnym zagrożeniem. Polska nie mogła w tej sytuacji poprzeć kandydatury Tuska. Ale narażała się na pytanie: „Dlaczego Polacy nie popierają Polaka?”. Nie należy tego pytania traktować jako złośliwego. Świadczy ono, że patriotyzm i solidarność narodowa są powszechne, a tylko nam przez 27 lat poczucie wspólnoty narodowej intensywnie obrzydzano.
PiS rozwiązał ten problem genialnie: zgłosił kandydaturę Polaka, członka tej samej partii politycznej co Tusk, w dodatku euroentuzjasty. Jest to pociągnięcie mądre, powinno się znaleźć we wszystkich poradnikach jako przykład eleganckiej polityki. Roztrząsanie problemu, czy Beata Szydło wygrała, świadczy tylko o prymitywizmie politycznym. W życiu często stajemy w sytuacji, gdy musimy zająć stanowisko albo zabrać głos w obronie przekonań czy zasad, nawet wiedząc, że w krótkiej perspektywie zagrozi to karierze.
Czasem trzeba „przegrać”
W 1981 r. kandydując na przewodniczącego Komisji Krajowej, wiedziałem, że tych wyborów nie wygram i że na tym stracę, ale krytykując politykę Wałęsy, musiałem zgłosić gotowość przyjęcia odpowiedzialności. Podobnie w 1986 r., żądając zwołania Komisji Krajowej, poważnie ryzykowaliśmy, że KK potwierdzi stanowisko Wałęsy. Jednak wtedy w negocjacjach z komuną występowałaby nie jakaś „strona solidarnościowa”, lecz Solidarność z programem i społecznym mandatem.
Mówienie o wygranej lub przegranej w dowolnej grze ma sens jedynie wtedy, gdy znamy lub potrafimy trafnie określić główne cele graczy. Główną intencją Polski w grze o stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej było doprowadzenie do sytuacji, w której kandydat niemiecki nie będzie mógł być przedstawiany jako „polski polityk”. Zamierzenie to zostało osiągnięte w 100 proc. Priorytetem Niemiec było mianowanie polityka uległego, a – jak się wydaje – celem pozostałych państw było obsadzenie tego stanowiska politykiem słabym, pozbawionym kompetencji przywódczych, o mentalności usługowej. Zgłoszenie polskiego kandydata automatycznie ten plan zrealizowało.
Polska akcja rzeczywiście wywołała podział 27:1, lecz wbrew poglądom dziennikarzy Polska grała w jednej drużynie z 26 krajami przeciwko Niemcom. O skali tego sukcesu świadczy fakt, że Tusk został zgłoszony jako kandydat Malty, kraju o mniejszej liczbie mieszkańców niż Gdańsk. Wynik głosowania na kandydata Malty jest zrozumiały. Głos na kandydata Polski rokował korzyści w przyszłości, a więc niepewne, natomiast groził bieżącym konfliktem z Berlinem, czego małe państwa po prostu się bały. Wybrano więc wariant monachijski: „Przywożę wam pokój”. Być może obawiano się, że Jacek Saryusz-Wolski, doskonały znawca kulis i kuchni Unii, okaże się przewodniczącym aktywnym i silnym, a więc niebezpiecznym. Anglia opuszcza Unię, stoi przed trudnym procesem rozwodowym, w którym nawet mało znaczący polityk z wielką osobistą urazą mógłby być kłopotliwy.
Niech nas nie straszą
W dyskusji o stosunku głosów ginie ważny fakt, że tym jednym zdecydowanym krokiem Polska weszła do grona państw rozgrywających. Zagadywanie tego niewiele pomoże: mleko się rozlało. Polska postawiła też ważne dla przyszłości Unii pytanie o przestrzeganie prawa i przejrzystość decyzji. Pytanie ważne dla nas – Europejczyków, czyli obywateli państw zrzeszonych w Unii: według jakich procedur wyłaniani są prominenci, których twarze pojawiają się na naszych ekranach? Nie docierają do nas bowiem wieści o ich kampaniach wyborczych, nie znamy ich poglądów, programów działania, obietnic. Dowiadujemy się z reguły, że zostali wybrani, mianowani, wyłonieni w drodze consensusu, czyli ugody. Ugody kogo z kim i za jaką cenę? Pod stołem czy przy nim? Anglikom znudziło się czekanie na zbawczego kelnera, który nagra zawieranie „consensusu” i puści w WikiLeaks. A my możemy mieć nadzieję, że Tusk w Brukseli też da się nagrać i dowiemy się w końcu, co to znaczy „Europa dwóch prędkości” przy jednoczesnym wzywaniu do integracji. „Pociąg dwóch prędkości” znaczy podzielenie składu na dwa pociągi jadące według własnych rozkładów jazdy. „Europa dwóch prędkości” to kolejna niezrozumiała przenośnia. Jeśli chodzi tu o wzrost PKB, to Polska ma szybkość dwukrotnie większą od Niemiec, a od słabszych krajów strefy euro 6-krotnie. Ci, którzy pragną osiągnąć większą prędkość napędzani afrykańskimi muzułmanami, naprawdę nie mają nas czym straszyć.
WIĘCEJ W NAJNOWSZYM NUMERZE TYGODNIKA "GAZETA POLSKA"