Na sejmowym korytarzu doszło wczoraj do ostrej wymiany zdań między nowym a ostatnim koordynatorem ds. służb specjalnych Mariuszem Kamińskim i Markiem Biernackim.
Kamiński podszedł do Biernackiego po wieczornym posiedzeniu Sejmu. Miał pretensje do polityka PO, że ten jako jedyny z ustępujących ministrów nie czekał na niego, aby przekazać mu obowiązki i raport z rekomendacjami po zamachach w Paryżu. W ocenie Kamińskiego temat był niezwykle ważny i wymagał rozmowy.
Odpierając zarzuty, Biernacki przypomniał, że nie był - w przeciwieństwie do Kamińskiego konstytucyjnym ministrem, a sekretarzem stanu w Kancelarii Premiera i jego kadencja skończyła się w poniedziałek o godz. 12. Powiedział także że jest zdziwiony, jego zarzutami, bo mieli umówione spotkanie po wieczornych obradach Sejmu, a tajny raport trafił do tajnej kancelarii.
Nowy koordynator w rozmowie z dziennikarzami, którzy widzieli wymianę zdań z Biernackim, że liczył na spotkanie ze swoim poprzednikiem i rozmowy o służbach. Jak dodał, nie było mu to dane, bo "Biernacki mimo, że był proszony o rozmowę, nie przyszedł". Powiedział, że zastał puste biuro, puste szafy, żadnego pracownika. Jak mówił, Biernacki nie przekazał mu swoich obowiązków. Nie otrzymał też zapowiedzianego przez Biernackiego raportu i rekomendacji dla rządu w sprawie sytuacji po zamachach. – Okazało się, że taki raport nie istnieje. Panie urzędniczki przekazały mi, że może jutro taki dokument otrzymam – wskazywał polityk.