Rząd PO nie zadbał o polski węgiel. Kraje UE o wiele bardziej wspierały swoje sektory górnicze
W latach 2010-2013 Madryt skierował do sektora górniczego 6 razy więcej pieniędzy niż Warszawa na Śląsk. Jeszcze większą rozrzutnością wykazał się Berlin: siedmiokrotnie mniejsze od polskiego górnictwo niemieckie otrzymało 13 razy większą pomoc państwową.
W słynnej tyradzie Elżbiety Bieńkowskiej o „żenadzie z tym całym górnictwem” przewija się wątek „pijawek, które świetnie żyją”. Gdyby nagrana w czerwcu 2014 r. rozmowa z Pawłem Wojtunikiem szybciej ujrzała światło dzienne, byłaby świetnym preludium do późniejszego koncertu oskarżeń i wyrzutów w stronę górniczych związków, jaki grały na przełomie 2014 i 2015 media głównego nurtu. Porównując średnie płace w poszczególnych branżach, wytykając warunki umów zbiorowych i inne przywileje górnicze komentatorzy piali z oburzenia, że związkowcy mają czelność domagać się od Ministerstw Gospodarki i Skarbu Państwa pomocy w ramach interwencji właścicielskiej. Czy agresywne pretensje w stronę związkowców ze śląskich kopalń mają jakiekolwiek uzasadnienie? Z pomocą górnikom przychodzą liczby.
Irytacja Bieńkowskiej pojawiła się dopiero w momencie, kiedy było już wiadomo że branża górnicza zakończyła rok 2013 pod kreską i perspektywy na 2014 nie prezentują się różowo. W latach 2008-2012 wydobycie węgla kamiennego przyniosło łącznie prawie 6,8 mld złotych czystego zysku (z rekordowym rokiem 2011 - ponad 3 mld zł), czyli jak mówi na taśmach Europejska Komisarz ds. Rynku Wewnętrznego i Usług: „były pieniądze”. Wtedy, wg Bieńkowskiej, ówczesny minister Janusz Piechociński razem ze swoją świtą „pili, lulki palili, swoich ludzi poobstawiali”, aż do momentu kiedy „nagle pierdyknęło” w 2014.
Festiwal antagonizowania społeczeństwa ze strajkującymi górnikami zaczął się rozkręcać jesienią ubiegłego roku, kiedy to pojawiały się pierwsze analizy zarobków pracowników branży wydobycia węgla. Przedstawiany w mediach obraz kopalnianych krezusów, którzy zamiast pracować pod ziemią na swoje 13stki i 14stki blokują tory w Braniewie (próbując przynajmniej symbolicznie zatrzymać import rosyjskiego węgla do Polski), miał być sygnałem dla Polaków, że tym ludziom żadna pomoc od Państwa się nie należy. Zaglądanie do górniczych portfeli odżyło znowu w styczniu podczas najgorętszej fali strajków w Jastrzębskiej Spółce Węglowej. W ramach „zabawy temperaturą” wizerunku Ewy Kopacz, jej gabinet rozpętał wojnę ze związkowcami z JSW, której nieodłącznym elementem było powtarzanie historii z wątkiem górników śpiących na workach z gotówką umorusaną węglem. Liczono prawdopodobnie na to, że dzięki spójnemu przekazowi o „łapczywych grubiorzach” uda się rządowi wymigać się od obiecanej w tzw. „porozumieniu styczniowym” pomocy finansowej dla całego sektora.
Rozbieżność między antygórniczą narracją o niekończących się składach pociągów pełnych pieniędzy wysyłanych z Warszawy na Śląsk a rzeczywistością przedstawia dokładnie najnowszy raport katowickiego Oddziału Agencji Rozwoju Przemysłu. 391 mln zł przetransferowanych do sektora produkcji węgla kamiennego w 2013r. brzmi jak astronomiczna suma, ale nie robi ona już takiego wrażenia w zestawieniu z innymi branżami. O ile można jeszcze zrozumieć, że zajmująca pierwsze miejsce w rankingu energetyka otrzymała 1,33 mld zł (jej działalność niezaprzeczalnie jest strategiczna dla wszystkich obszarów życia obywateli w Polsce), o tyle zastanawiająca może być kwota 1,1 mld zł pomocy publicznej dla... branży ochroniarskiej i detektywistycznej (prawie trzykrotnie więcej niż produkcja węgla kamiennego). W samym tylko 2013r. dużo wyższe kwoty otrzymały również m.in. branże produkcji wyrobów z gumy i tworzyw sztucznych oraz produkcji metalowych wyrobów gotowych (każda ponad 900 mln zł).
Jeszcze ciekawiej prezentuje się sytuacja pomocy publicznej dla górnictwa węgla kamiennego na tle innych krajów europejskich. Kiedy na ostatnią chwilę przed październikowymi wyborami parlamentarnymi MSP odwlekało o kolejne tygodnie powstanie Nowej Kompanii Węglowej, w dyskusji często pojawiał się argument Komisji Europejskiej, która złowrogo spogląda na wszystkie próby podejmowane przez resort kierowany przez Andrzeja Czerwińskiego. Ostatecznie do powstania NKW w umówionym terminie nie doszło, a głównym powodem było właśnie „kwestionowanie przez KE kształtu kapitałowego” zaproponowanego przez ministerstwo. Nie byłoby w tym może nic szczególnie oburzającego, gdyby nie fakt, że po raz kolejny Polska może czuć się dyskryminowana przy unijnym stole.
W latach 2010-2013, czyli od momentu kiedy zaczęła obowiązywać zabójcza dla polskiego sektora producentów węgla decyzja 787/2010 Rady UE ws. pomocy państwa ułatwiającej zamykanie niekonkurencyjnych kopalń węgla, zastrzyki gotówki z państwowego budżetu aplikowały swoim producentom poza Polską również m.in. Niemcy, Hiszpania, Rumunia, Węgry i Słowacja. Łącznie w tamtym okresie europejska branża węglowa otrzymała 9764,2 mld euro pomocy publicznej. Wsłuchując się w medialne doniesienia, można odnieść wrażenie, że problem nadmiernego dotowania górnictwa dotyczy w największym stopniu polskich kopalń, co zresztą nie byłoby zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt, że Polska jest największym producentem węgla kamiennego w UE. Nic bardziej mylnego.
Przez cztery lata od wejścia w życie decyzji 787/2010 rządowe wsparcie dla rodzimego górnictwa węgla kamiennego nie przekroczyło 5%. Tymczasem w Hiszpanii, w której łączna produkcja jest dwukrotnie mniejsza od produkcji w samej tylko lubelskiej Bogdance, a zatrudnienie utrzymuje się na poziomie podobnym do tego w KWK Marcel, w latach 2010-2013 Madryt skierował tam 6 razy więcej pieniędzy niż Warszawa na Śląsk. Jeszcze większą rozrzutnością wykazał się Berlin: siedmiokrotnie mniejsze od polskiego górnictwo niemieckie otrzymało 13 (!) razy większą pomoc państwową. Najwyraźniej modne ostatnio hasło „większy może mniej” dotyczy nie tylko większości sejmowej.
Zestawienie wielkości wydobycia węgla kamiennego w czterech wybranych krajach
Wracając do samych górników i ich rzekomo rozdętych przywilejów: bez wchodzenia w dywagacje na temat ciężkiej i niebezpiecznej pracy na kopalni, znowu możemy odwołać się do samych tylko liczb. W latach 2007-2015 górnictwo węgla kamiennego w Polsce otrzymało łącznie blisko 5 mld złotych w ramach pomocy publicznej. W tym samym okresie, w rozmaitych formach do państwowej kasy trafiło... 61 mld złotych! Porównując te kwoty, można śmiało powiedzieć, że swoje trzynastki, czternastki i barbórki górnicy finansują własną ciężką pracą, a nie z łaski pańskiej właściciela i reszty podatników.
Średnio do kasy państwowej trafia rocznie ok 7 mld złotych, co stanowi ok. 2-3% rocznych przychodów budżetowych Polski. 4% z tej kwoty trafia do gmin, kolejne 1,4% do PFRON-u. Nieco więcej (1,5%) otrzymuje Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. I w tym miejscu można się zatrzymać na moment i zapytać, w jakim celu trafiały tam te pieniądze? W ostatnich 5 latach górnictwo z własnej kieszeni wyłożyło 2,8 mld zł na usuwanie skutków swojej działalności, w tym m.in. koszty likwidacji szkód górniczych i rekultywację zdegradowanych terenów.
Prawie połowę (44,9%) z całości danin publicznych górnictwo wpłaciło do ZUS-u. Warto nadmienić, że znajdująca się od trzech lat w głębokim kryzysie branża w stu procentach realizuje swoje należności względem Zakładu. Wreszcie 48,2% należności publicznoprawnych trafia bezpośrednio do budżetu Państwa. Odnosząc te liczby np. do rocznego budżetu MON (ok. 31 mld zł), można śmiało stwierdzić, że na 10 karabinów w polskiej armii, jeden jest finansowany z często równie niebezpiecznej co żołnierza pracy górnika.
W szkole podstawowej dzieci uczą się o zjawisku „symbiozy”, które można zaobserwować np. pomiędzy błazenkiem a ukwiałami. Koralowce żywią się odchodami błazenka, a w zamian ryba jest przez ukwiały chroniona przed drapieżnikami. Ich wzajemna współpraca powinna być modelowym przykładem dla relacji Państwa i jego strategicznego sektora. Niestety, w naszych warunkach ostatnie lata przypominały bardziej układ pasożytniczy, gdzie Państwo wysysało soki ze swojego żywiciela i nie tylko nie przejmowało się jego kondycją, ale nawet nie starało się go chronić przed unijną polityką antywęglową.
W październikowych wyborach parlamentarnych Prawo i Sprawiedliwość było jedną z partii, które obiecywały obniżenie podatków dla górnictwa. Póki co PiS postanowiło utrzymać w budżecie na 2016 rok 900 mln pomocy publicznej (zapisane tam jeszcze przez poprzednią władzę), nie zanosi się jednak na zdjęcie ciężaru podatkowego z branży. Być może rodząca się w bólach Nowa Kompania Węglowa i dalsza restrukturyzacja górnictwa (w kolejce po pomoc są jeszcze zadłużona po uszy JSW i Katowicki Holding Węglowy) skłoni gabinet premier Beaty Szydło do odstąpienia od dotychczasowej polityki grabienia i rzucania ochłapów, przypominającej zabierającego nam portfel dresiarza, który w całej swojej łaskawości pozwala nam zatrzymać prawo jazdy i zdjęcie rodziny.
*Autor tekstu jest Redaktorem Naczelnym Polishcoaldaily.com i byłym Pełnomocnikiem Zarządu ds. Rynku Węgla w WSE InfoEngine SA (Grupa Kapitałowa GPW).