– Nie chcę używać tak ostrych sformułowań, ale faktycznie spotkałem się z przykrymi konsekwencjami swoich słów. Przypomnę, że złożono mi ofertę nie do odrzucenia, żebym zrezygnował z pracy (…) miałem do czynienia z przykrymi sytuacjami już wcześniej, pod koniec roku. Spotkałem się z zarzutami, że w ogóle kontaktuję się i rozmawiam z nowymi sędziami – powiedział wieloletni szef Biura orzecznictwa i Studiów Trybunału Konstytucyjnego prof. Kamil Zaradkiewicz.
Przypomnijmy, że w jednym z wywiadów prof. Zaradkiewicz powiedział, że wyroki sądu konstytucyjnego mogą być uznane za ostateczne dopiero po analizie prawnej, dokonanej przez niezależny organ. Jego zdaniem Trybunał Konstytucyjny, jak każdy sąd, musi orzekać wedle reguł ustalanych przez ustawodawcę. Konstytucja RP, zdaniem Zaradkiewicza, nie wskazuje organu kompetentnego do analizy wyroków TK. Po tej wypowiedzi spotkały go przykre konsekwencje.
"Powiedziano mi, że nie będą ze mną o tym dyskutować"
Prof. Zaradkiewicz powiedział, że zawsze czuł się urzędnikiem państwowym, który stara się wykonywać, jak najlepiej swoje zadanie. Jak dodał, obecne okoliczności i to co się dzieje w TK sprawiły, że powstała sytuacja polityczna, która uprawnia do używania względem niego określenia dysydent. Jak przypomniał, tuż po wywiadzie złożono mu propozycję rezygnacji z pracy. – To też było tak sformułowane, że to ma ode mnie zależeć, czy to będzie rezygnacja z funkcji, czy pracy. Złożył ją szef biura, Marek Graniecki, on jest odpowiedzialny za pracę osób współpracujących z sędziami, jest szefem całej struktury urzędniczej. Następnie grono 10 sędziów, czyli tzw. stary skład zaprosił mnie do siebie, gdzie stwierdzili, że utracili do mnie zaufanie, a na pytanie dlaczego, to powiedziano mi, że nie będą ze mną o tym dyskutować – dodał.
"To raczej solidarność z pewnym gronem osób. Przypomnę, że TK to nie jest instytucja prywatna"
Szef Biura orzecznictwa i Studiów Trybunału Konstytucyjnego powiedział również, że miał do czynienia z przykrymi sytuacjami już wcześniej, pod koniec roku, kiedy spotykał się z nowymi sędziami. – Nie jest rolą ocenianie urzędnika państwowego, czy sędzia został słusznie wybrany, czy nie (...) sytuacja była przedziwna, moja rola w biurze TK m.in. polega na tym, że mam na wyraźne życzenie sędziów wskazywać wady wydawanych orzeczeń. Kiedy po wakacjach, na początku tego kryzysu rozmawiałem o tych problemach, słyszałem przykre słowa, tak jakby, miano do mnie pretensje, że w ogóle śmiem prezentować różne punkty widzenia, to co nazywam syndromem oblężonej twierdzy. To raczej solidarność z pewnym gronem osób. Przypomnę, że TK to nie jest instytucja prywatna – ocenił.
"Ta poprawka została zgłoszona kilka dni po wygraniu w I turze przez prezydenta Dudę"
Prof. Zaradkiewicz przyznał także, że pod koniec poprzedniej kadencji Sejmu uczestniczył w niektórych etapach pracy nad kontrowersyjną ustawą o TK. – Pamiętam dyskusję nad kwestią wyboru nowych sędziów, czy i jak może być uregulowana. Ewidentnie wola polityczna była taka, żeby Sejm poprzedniej kadencji wybrał wszystkich sędziów do końca roku. Ktoś niedawno zauważył, że ta poprawka została zgłoszona kilka dni po wygraniu w I turze przez prezydenta Dudę. To nie jest spekulacja, to fakt, że intencja była taka. Pytanie pozostaje następujące, dlaczego tak się stało? – pytał.