– W tej chwili mamy do czynienia z takim poziomem, z taką głębokością tego sporu, takimi emocjami, że tutaj krzyczane będzie wszystko. Uważam, że to co się wydarzyło wczoraj, nie jest niczym nowym - powiedział w rozmowie z redaktorem Ryszardem Gromadzkim w programie TV Republika "W punkt" profesor Antoni Dudek, politolog, historyk Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Profesor Dudek odniósł się do ostatnich zajść podczas uroczystości patriotycznych na Pomorzu, podczas których przemawiał prezydenta Andrzeja Duda. To na nich grupa zwolenników Małgorzaty Kidawy-Błońskiej prowokowała i skandowała obraźliwa hasła pod adresem prezydenta. – Polska polityka słynie z brutalnego języka nie od wczoraj, nie od roku, ani nawet nie od pięciu lat. Takie nieładne i chamskie okrzyki już w latach 90-tych się pojawiały - zauważył.
– Może nie aż takie jak te w Pucku, ale bardzo zbliżone. Nie powiedziałbym, że nagle coś się zdarzyło, co nie miało do czynienia. To z czym nie mieliśmy do czynienia to rozruchy, gdzie są ofiary śmiertelne. To jest taka czerwona linia - ocenił politolog.
– Pani Kidawie Błońskiej nie zaszkodzi to, co się stało w Wejherowie - stwierdził gość Ryszarda Gromadzkiego.
– W tej chwili mamy do czynienia z takim poziomem, z taką głębokością tego sporu, takimi emocjami, że tutaj krzyczane będzie wszystko. Uważam, że to co się wydarzyło wczoraj, nie jest niczym nowym - podkreślił.
– W latach 90-tych na wiecach też krzyczano różne nieładne rzeczy pod adresem Wałęsy i pod adresem Kwaśniewskiego - przypomniał profesor Antoni Dudek.
– Jeżeli chodzi o warstwę językową, to my już bardzo dawno osiągnęliśmy bardzo wysoki poziom agresywności i mam wrażenie, że ludzie się na to uodpornili - dodał.
– To cały czas chodzi o to, żeby sprowokować kandydata, kandydatkę do tego, żeby powiedziane zostało parę zdań za dużo, żeby potem zaprzyjaźnione media mogły to pokazywać - podkreślił rozmówca Ryszarda Gromadzkiego.
– Gdybyśmy mieli pierwsza turę wyborów w najbliższą niedzielę, to sądzę, że Andrzej Duda wygrałby ją zdecydowanie, ale pewnie nie wygrałby w pierwszej turze. Prawdopodobnie do drugiej tury wszedłby z panią Małgorzatą Kidawą-Błońską - ocenił.
– To co się wydarzy, za trzy miesiące to szmat czasu i trudno to przewidzieć. Tutaj dochodzimy do takiej wąskiej grupy, która przesądzi o wyniku wyborów i to jest jakieś 10 procent i to oni zdecydują, kto zwycięży w tych wyborach - zauważył politolog.
– Zawsze w drugiej turze nie licząc roku 90. jest wyższa frekwencja bo wielu wyborców nie obchodzi pierwsza tura i chcą iść tylko na finał i trudno przewidzieć, kto ją zwycięży - powiedział.