Porozumienie polsko-izraelskie i wspólna deklaracja premierów dalej budzą żywe emocje, co ciekawe – większe w Izraelu niż w Polsce. Z najnowszych sondaży poparcia opinii publicznej wynika, że ekipa rządząca po zawarciu tego porozumienia zyskała nawet do kilku punktów procentowych. Mimo krytyki publicystów – od „Gazety Wyborczej” przez część propisowskich aż oczywiście do sporej grupy narodowców – Polacy są zadowoleni z zakończenia konfliktu - pisze Tomasz Sakiewicz w najnowszym numerze "Gazety Polskiej".
Pod tym względem jesteśmy bardzo szczególnym narodem, nie lubimy, kiedy ktoś nam wchodzi na głowę, ale też jesteśmy niebywałymi pacyfistami, również w kwestii konfliktów dyplomatycznych. Rządząca ekipa pokazała już parę razy, że potrafi twardo bronić swoich racji, ale musiała też udowodnić, że nie prowadzi polityki Don Kichota. Kluczowe są obecnie stosunki z USA, a te miały jednak ostatnio kontekst naszych pogorszonych kontaktów z Izraelem. Z polskiego punktu widzenia osiągnęliśmy główny cel. Amerykanie mogą być wyłącznie zadowoleni. To, że nie wszyscy Żydzi są ukontentowani, to już nie nasza wina. Wszystkim nikt nie dogodzi. Problem ma oczywiście premier Izraela Benjamin Netanjahu. Za wspólną deklarację i porozumienie z Polakami spotkała go fala krytyki ze strony opozycji i części własnego rządu. Tylko że wszystkie ważne porozumienia międzynarodowe Izraela zawsze mają taki problem. Tam debata jest jeszcze ostrzejsza niż w Polsce. Przypuszczam jednak, że większość obywateli Izraela zadowolona jest z tego, że zagrożone ze wszystkich stron państwo ma trwałego przyjaciela w Europie Środkowej, jednego z głównych sojuszników USA.
Porozumienie dwóch premierów to coś więcej niż tylko bieżąca polityka. Tu chodzi o pewien wzorzec postępowania w sytuacjach kryzysowych, tam, gdzie pojawiły się szczególne emocje. Ważnym elementem tego porozumienia jest wzajemny szacunek i rozumienie wrażliwości drugiej strony. Jest oczywiste, że i w Polsce, i w Izraelu istnieją wzajemne uprzedzenia, często wynikające z nieznajomości mentalności ludzi, co rusz podjudzane przez polityków i zewnętrzne mocarstwa. Porozumienie premierów daje szansę na to, by na równym poziomie zacząć debatę o tym, co każdego boli. Bo taka dyskusja jest potrzebna, ale bez obrażania i przypisywania złych cech całemu narodowi.
Sytuacja po porozumieniu premierów przypomina trochę okoliczności po liście biskupów polskich do niemieckich. Krytykowały tę inicjatywę nie tylko komunistyczne władze. Opór był również w społeczeństwie. Już chwilę później Polska zyskała uznanie swoich granic zachodnich, a poprawa stosunków z Niemcami była wtedy kluczowa do tego, by nie odrywać zupełnie Polski od Zachodu. Wizjonerstwo tego posunięcia przekraczało punkt widzenia większości obserwatorów ówczesnej sytuacji. Takie wizjonerstwo widać też we wspólnej deklaracji premierów. Bo choć działania podyktowane były bieżącymi wydarzeniami, skutki porozumienia są dużo bardziej długofalowe.