Tego politycznego turystę, któremu do portfolio brakuje już chyba tylko przynależności do postkomunistycznej Nowej Lewicy z jednej, a Konfederacji z drugiej strony (jeśli nie liczyć oczywiście Komunistycznej Partii Polski) znają też widzowie TV Republiki. Jan Filip Libicki, bo o nim tu mowa, należał kiedyś do Prawa i Sprawiedliwości, ale po odejściu z tej partii, jako neofita totalnej opozycji pozostaje od lat w antypisowskim amoku - mając przy boku takich "państwowców", jak Kowal, Poncyliusz, Kluzik-Rostkowska... Wszystkie te persony łączy jedno - weszły do polityki z łaski Jarosława Kaczyńskiego i po zdradzie swego patrona muszą pluć na niego, by w niej pozostać.
Za pierwszych rządów Tuska Libicki postulował stworzenie nawet kordonu sanitarnego wokół tej partii. Teraz, jako członek przybudówki Tuska (jak to jest być przybudówką przybudówki - chciałoby się zapytać) - marionetkowego "kamyszo-kosiniakowego" PSL, chciałby włączyć się w proces "normalizacji" zapowiedzianej przez Tuska. "Tu, tu jestem. Proszę o mnie pamiętać" - wydaje się przypominać Libicki o swoim istnieniu krajowemu pryncypałowi.
Dzisiejszy występ Libickiego w TVP wydaje być się częścią tego działania. Libicki zagroził prowadzącemu program „Woronicza 17” w TVP Info Miłoszowi Kłeczkowi, że to jego „ostatnia niedziela”, bo – według Libickiego – dziennikarz już za tydzień nie będzie pracował w mediach publicznych. Kłeczek zareagował ostro. – To są standardy białoruskie, a nie polskie. Pan nie będzie mi mówił, czy będę, czy nie będę tutaj pracował – stwierdził.
A tak wyglądała w całości ta sytuacja.
– Ja najpierw złożę pewną deklarację. Przyszedłem tutaj dla naszych widzów, dla moich kontrdyskutantów, ale przyszedłem w sposób szczególny dla pana redaktora Kłeczka, ponieważ uważam, że to jest nasza ostatnia wspólna niedziela w tym programie. Myślę, że już raczej pana tutaj nie spotkam – oświadczył senator.
Miłosz Kłeczek pytał Libickiego, czy życzy mu czegoś złego. Polityk odparł, że nie, tylko odnosi się do doniesień prasowych na temat dziennikarza. Jak bowiem donosiły niektóre media, Kłeczek miał zdecydować o zakończeniu pracy dla Telewizji Polskiej 16 grudnia. Dziennikarz zaprzeczył tym donosom i zapewnił, że „zostaje do końca”.
– W ten czy inny sposób uważam, że to nasza ostatnia niedziela. Z plusem dla standardów dziennikarskich – odparł Libicki. Miłosz Kłeczek zareagował ostro. – Pan nie będzie mi mówił, czy będę, czy nie będę tutaj pracował. Od tego jest mój dyrektor albo prezes TVP – dodał.
– Jeżeli polityk nowej większości przychodzi do studia i mówi, że już za tydzień nie poprowadzi programu, to są standardy białoruskie, a nie polskie. Ja takiej polski nie chce, to skandaliczne, co pan mówi – stwierdził dziennikarz i zaznaczył, że po 2015 roku TVP rozbiła monopol informacyjny w Polsce.