– List amerykańskich senatorów ws. ustawy reprywatyzacyjnej będzie miał znaczenie symboliczne, nie będzie miał znaczenia praktycznego - stwierdził wicemarszałek Senatu Adam Bielan. Przyznał jednocześnie, że wielu polityków amerykańskich liczy się ze zdaniem organizacji żydowskich.
Grupa 59. amerykańskich senatorów, czyli więcej niż połowa Senatu, wyższej izby Kongresu, w liście wystosowanym do premiera Mateusza Morawieckiego zaapelowała o przyjęcie ustawy reprywatyzacyjnej, sprawiedliwej wobec polskich Żydów, którzy przeżyli Holokaust i ich rodzin. Senatorowie w liście wyrażają rozczarowanie, że "Polska jest jedynym poważnym państwem Europy, które do tej pory nie przyjęło narodowej, kompleksowej ustawy przewidującej restytucję mienia, bądź odszkodowania za własność prywatną", jednak "żywią nadzieję, że wkrótce to nastąpi".
"Ten list, jak i ewentualne przyjęcie rezolucji, będą miały znaczenie symboliczne, nie będą miały znaczenia praktycznego" - powiedział Bielan w czwartek w radiowej "Jedynce". Jak dodał, podchodziłby do tego listu "spokojnie".
Bielan zauważył, że w tym roku w listopadzie odbędą się wybory do Kongresu Stanów Zjednoczonych. Dlatego - jego zdaniem - wszyscy kongresmeni, zarówno członkowie Izby Reprezentantów, jak i senatorowie, są poddani znacznie większej presji ze strony rozmaitych, zorganizowanych środowisk, grup nacisku, niż w latach niewyborczych.
"Nie ma co ukrywać, że organizacje żydowskie, organizacje działające na rzecz Izraela, organizacje zajmujące się restytucją mienia po II wojnie światowej, są w Stanach Zjednoczonych niezwykle wpływowe. I bardzo wielu polityków amerykańskich z tymi organizacjami się liczy. Natomiast to stanowisko zawarte w tym liście senatorów nie jest niczym nowym. Tego rodzaju listy powstają w obu Izbach Kongresu bardzo często" - powiedział Bielan.