Portale społecznościowe to doskonałe narzędzie ewangelizacji. Nie tylko dla księży, ale także dla tych wszystkich, którzy wiarą żyją i chcą dzielić się nią z innymi. Także dla celebrytów - pisze Małgorzata Terlikowska.
Celebryci mają ogromną siłę przebicia i dotarcia. To oni w dużej mierze stają się autorytetami nie tylko w dziedzinach, które reprezentują, ale także w sprawach życiowych. Im ktoś jest popularniejszy, tym chętniej media go zapraszają, by wypowiadał się na tematy wszelakie. Od gotowania, wychowania dzieci, przez politykę i wiarę. Tak, o swojej wierze osoby z pierwszych stron gazet też mówią. I bardzo dobrze, że się wyznawanych wartości nie wstydzą. To naturalne, że jeśli ktoś czymś żyje, to chce o tym mówić całemu światu. Dziś już nie musi wchodzić na najwyższy komin w mieście i krzyczeć, by wszyscy usłyszeli. Wystarczy, że napisze coś na ten temat na portalu społecznościowym. A media, jak to media, szybko podchwycą temat.
Karolina Korwin-Piotrowska w swoim jak zwykle złośliwym felietonie nie zostawiła suchej nitki na tych, którzy do swojej wiary publicznie się przyznają. Pretekstem oczywiście była afera wokół facebookowych wpisów Ewy Chodakowskiej. Wpisów dotyczących krzyża i zmartwychwstania. To, jaką burzę rozpętały życzenia odnoszące się do Jezusa, a nie jajek, kurczaków i śmingusa-dyngusa, przeszło najśmielsze oczekiwania. Okazuje się, że na własnym profilu, którego nikt nie ma przecież obowiązku lajkować czy obserwować, przyznanie się do wiary to skandal. Lub – jak to określiła Korwin-Piotrowska – sposób na newsa. W końcu nie ma to jak lans na Jezusie: „Ostatnio to zalewa polską sieć, choć jeszcze nie tak dawno końmi celebryty do wyznań o wierze nie można było zaciągnąć. Tak, jeszcze parę lat temu było to "zbyt intymne", by o tym publicznie mówić. Sama to wielokrotnie słyszałam. Ale teraz, kiedy u władzy jest określona opcja, nagle wszyscy w Boga wierzą i plotą o tym na prawo i lewo” - pisze Korwin-Piotrowska na stronach Wirtualnej Polski.
Nie odważyłabym się nazwać mówienia o swojej wierze „paplaniem na prawo i lewo”. Tak się bowiem składa, że jako chrześcijanie, katolicy jesteśmy także misjonarzami, których obowiązkiem jest dzielenie się Dobrą Nowiną z tymi, którzy jeszcze Boga nie poznali. W końcu do każdego z nas odnoszą się słowa Jezusa: „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody”. I korzystajcie z każdej możliwej metody. Jeśli pozwala ona dotrzeć do bardzo wielu osób, to świetnie. Za Jezusem chodziły tłumy. Jezus do tłumów przemawiał. Jezus tłumy ewangelizował. Gdyby żył w naszych czasach do ewangelizacji wykorzystałby każdy możliwy środek, także Facebook. I pisałby o Bogu nie dla sławy, nie dla fejmu, ale z potrzeby serca.
Tak jak z potrzeby serca o Bogu opowiadają ci, którym Karolina Korwin-Piotrowska przypisuje niecne intencje: „wiara jako rzecz intymna, przynajmniej do niedawna, teraz stała się narzędziem w walce o władzę i wizerunek. Stała się drogą do zarabiania pieniędzy, do medialnej obecności. Jest upubliczniana, nie ma nic wspólnego z intymnym przeżyciem, a więc podlega ocenie. Zarówno zachwytowi, jak i bece czy hejtowi. Trzeba było, jak to dawniej bywało, iść się pomodlić, a nie robić sobie selfie” - pisze publicystka WP.
Niech się publicystka tak nie martwi. Osoby, które mówią o swojej wierze, także się modlą. Fałsz czy hipokryzję łatwo wyczuć. A nie znajduję tego w wypowiedziach tych osób, które Jezusa się nie wstydzą. Cieszę się, że jest Adam Woronowicz, Marcin Kwaśny, Radosław Pazura, Szymon Hołownia, Dominika Figurska, Katarzyna Olubińska. Świetnie, że o Jezusie mówią Robert Lewandowski, Agnieszka Radwańska czy w końcu Ewa Chodakowska. I wiele innych osób, które chętnie dają świadectwo życia wiarą. Współczesny świat nie potrzebuje nauczycieli – jak mówi papież Franciszek – tylko świadków. A oni wszyscy są świadkami, tak bardzo dziś potrzebnymi. Niektórzy z nich przeszli długą i krętą drogę, pełną zasadzek, by w końcu wiarę odkryć i zacząć nią żyć. Inni wyssali ją z mlekiem matki i innego życia sobie nie wyobrażają.
Przykro mi, kiedy czytam błyskotliwą publicystkę, która gardzi tymi, którzy nie wstydzą się mówić o tym, co w ich życiu jest najważniejsze i co im daje siłę. Przykre, że dla niej to poziom „kiepsko rozwiniętego sześciolatka”: „Tak, można być gwiazdą, mieć masę szerów i lajków, ale mentalnie mieć sześć lat. W porywach do siedmiu” - pisze Korwin-Piotrowska. A ja mam wrażenie, że poziom „kiepsko rozgarniętego sześciolatka” reprezentują te osoby, które nie potrafią zrozumieć, że wiara to nie poza, tylko życie. Pozostaje mi więc im życzyć, by w końcu i oni ją odkryli i zobaczyli, że Jezus naprawdę odmienia życie. Na lepsze.
Małgorzata Terlikowska