Manfred Weber jest wysokiej rangi politykiem współrządzącej w Niemczech Partii Chrześcijańskich Demokratów. Nikt nie nazywa go co prawda prawą ręką kanclerz Angeli Merkel, ale ochronę niemieckich interesów w największej grupie politycznej w Parlamencie Europejskim powierzono właśnie jemu. Działa jednak w sposób bardzo kontrowersyjny. Odkrywając wszystkie karty broni synekury Donalda Tuska. Czyżby zawoalowane metody wywierania wpływu już zawiodły?
Nie jest w Polsce tajemnicą, że obecny przewodniczący Rady, Donald Tusk, bardzo odpowiada głównemu nurtowi polityki europejskiej. Nie zabiegał specjalnie o sympatie Polaków, kiedy niejako sam się rekomendował na to stanowisko. Sprzyjające mu wówczas polskie oficjalne media wmówiły nam, że jego nominacja jest dowodem wyjątkowej pozycji Polski. W atmosferze euforii przekazał ster coraz trudniejszych rządów w niezbyt pewne ręce Ewy Kopacz i umknął do Brukseli. Zniknął na wiele miesięcy z pola widzenia, zarówno w Polsce, jak i w Unii Europejskiej. W marszu uczył się nowej funkcji.
Jak można najkrócej opisać zadania, którym musi sprostać? Powierzono mu, przy wsparciu najważniejszych graczy, stanowisko Przewodniczącego Rady. To nie jest, jak chcieliby nam wmówić politycy PO, prezydentura europejskiego supermocarstwa, tylko funkcja, mająca zapewnić właściwą rangę i wpływ rządów państw członkowskich na podejmowanie decyzji w UE. Miał czuwać nad częścią m i ę d z y r z ą d o w ą tej instytucji. Jednak gdy Jarosław Kaczyński zakwestionował sens dalszego popierania go przez Polskę, uciekł się do wypróbowanych metod PR. Polska go nie popiera? Tym gorzej dla Polski!
Jaka jest w tym sporze rola Manfreda Webera?
Gromko ćwierkał w obronie wygodnego człowieka. Postanowił nauczyć patriotyzmu Jarosława Kaczyńskiego, syna powstańców warszawskich. Takie mamy już w Europie porządki. Patriotyzm może być tylko jeden - niemiecki.
Najnowsze
Republika zdominowała konkurencję w Święto Niepodległości - rekordowa oglądalność i wyświetlenia w Internecie