Dzisiejszy program „W Punkt”, prowadzony przez Marcina Bąka, został zrealizowany w specjalnym miejscu – w areszcie śledczym na ulicy Rakowieckiej w Warszawie, a gościem była wyjątkowa osoba – Zofia Optułowicz-Pilecka, córka Rotmistrza Pileckiego. Dzisiaj przypada 69 rocznica śmierci bohaterskiego Rotmistrza.
– Dla mojego ojca każdy człowiek był bardzo ważny. Pamiętam, że gdy ojciec przejeżdżał w bryczce i widział zgarbionego, pracującego człowieka w polu, to zawsze się kłaniał. Miał do takiego pracującego człowieka wyjątkowy szacunek. Gdy wracał z mamą z jakiegoś spotkania towarzyskiego, to tak robił, żeby wrócić przed rozpoczęciem porannych robót przez pracowników. Zrywał się z takich spotkań, w momencie, gdy wiedział, że na polu nie ma ludzi. Nie mógł sobie wyobrazić, że on wraca z uroczystości i spotyka ciężko pracującego człowieka. Stosunek ojca do żołnierzy to była troska. Wszyscy, którzy go otaczali nazywali go „tatą”. To był wspaniały człowiek, nie tylko w stosunku do dzieci, które wychowywał zupełnie nie po wojskowemu. Owszem były rygory, pewien program dnia, to było konsekwentnie przez ojca oczekiwane, ale to było wszystko robione z ogromnym sercem. Ojciec nie karał za byle co. To była wspaniała relacja, ciepła, zresztą wystarczy przeczytać poemat ojca o przyrodzie – wspomina córka Rotmistrza Pileckiego.
"Ojciec nie uciekł z obozu, on chciał dowiedzieć się, dlaczego nie ma reakcji na jego prośby"
Rotmistrz słynął również z tego, że darzył wielkim szacunkiem roślinność i zwierzęta. – W domu nie wolno było zniszczyć bez sensu rośliny, czy robaczka. Wszystko co żyje ma sens istnienia w przyrodzie, ten łańcuch przyrody. Zawsze ojciec mi mówił, że mam łańcuszek i jak go zerwę to nie będzie funkcjonował. To znaczy, że jeśli zabiję biedronkę, to jakieś zwierzę jej nie zje, więc miałam podnieść biedronkę i ją posadzić w bezpieczne miejsce. Tata świetnie oceniał rośliny, twierdził, że Bóg stworzył dla człowieka wszystko, co jest mu potrzebne, ale człowiek jeszcze tego nie rozumie. Często wspominałam, jak ojciec, przy tej swojej wrażliwości mógł przetrwać 2 lata i 7 miesięcy w piekle. Cały czas się zastanawiam, jak on musiał się przestawić, kto wspomagał jego relacje. Jak on tam przetrwał? Chyba tylko przy pomocy boskiej. Stworzyć organizację w takich warunkach to nie jest proste. Ojciec nie uciekł z obozu, on chciał dowiedzieć się, dlaczego nie ma reakcji na jego prośby. Ojciec miał trudny czas po ogłoszeniu wyroku śmierci. Potwornie się nad nim znęcano, połamano mu obojczyki, nie mógł podnieść głowy prosto – dodała Zofia Optułowicz-Pilecka.
– Ojciec przyjechał po to, bo kochał Polskę i wiedział w jakich ona jest tarapatach. Wiedząc, że minął okres okupacji niemieckiej, nastąpiła druga okupacja, wiedząc jak ten naród cierpliwie cierpi, jego programem była odnowa ducha narodu polskiego. Polacy byli potwornie przygnębieni, to było poczucie stagnacji, że tak musi być. Nasza historia jest tragiczna – zakończyła córka polskiego bohatera