– Organizatorzy zamachu terrorystycznego w Charkowie otrzymali broń i pieniądze na realizację tego zadania od funkcjonariuszy wywiadu wojskowego Rosji – powiedział szef ukraińskiej Służby Bezpieczeństwa Wałentyn Naływajczenko. Zamachowiec za wykonanie zadania otrzymał 10 tys. dolarów amerykańskich.
Marsz odbył się 22 lutego z okazji pierwszej rocznicy zwycięstwa tzw. Rewolucji Godności na Majdanie Niepodległości w Kijowie. W wyniku eksplozji ładunków wybuchowych śmierć poniosły cztery osoby. Było też wielu rannych.
Szef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy Wałentyn Naływajczenko mówił, że ładunek wybuchowy pochodził z rosyjskiego Biełgorodu. Zamachowcy otrzymali odłamkową minę przeciwpiechotną MON-100, zawierającą 2 kg trotylu.
– W listopadzie 2014 r. szef grupy terrorystycznej o nazwisku Ryżyj wyjeżdżał do Biełgorodu, gdzie otrzymał instrukcje, pieniądze i ładunek wybuchowy od dwóch funkcjonariuszy służb specjalnych Rosji. Jeden z nich posługiwał się pseudonimem "Nikołaj". Uważamy, że był to wywiad wojskowy. Życie niewinnych mieszkańców Charkowa zostało wycenione na 10 tysięcy dolarów – mówił Naływajczenko.
SBU zamieściła wideo z przesłuchania zamachowca. Potwierdził on, że zlecenie oraz ładunki wybuchowe pochodziły z Rosji.
Sprawca powiedział też, że mina została skonstruowana w taki sposób, by najbardziej ucierpieli uczestnicy pierwszych rzędów kolumny. Od Rosjan dostał informację, że w pierwszych rzędach będą szli żołnierze ukraińskich batalionów ochotniczych walczących w Donbasie oraz działacze organizacji nacjonalistycznych.
– Po wykonaniu zadania zdałem relację zleceniodawcy. Uzgodniłem z nim kwotę wynagrodzenia: 10 tysięcy dolarów amerykańskich. Miałem je otrzymać na terytorium Rosji – mówił zamachowiec.