– Jestem przekonana, że służby specjalne naszych sojuszników mają materiały lub wiedzę o 10 kwietnia 2010 roku. Wiem jednak, jak wygląda polityka międzynarodowa i nikt nam takiej wiedzy po przyjacielsku nie udostępni. Musi być odpowiedni czas i odpowiedni moment – wtedy dowiemy się ostatecznie – powiedziała WP posłanka Małgorzata Wassermann w rozmowie z okazji 11. rocznicy katastrofy smoleńskiej.
Małgorzata Wassermann w rozmowie z Marcinem Makowskim zauważyła, że „zamknięcie tematu jest każdemu człowiekowi po takiej stracie potrzebne”. Powiedziała, że najgorsze były pierwsze dwa lata, „później zaczyna się oswajać z nową rzeczywistością”. – Po ludzku nie do uwierzenia, że w środku Europy w XXI wieku przy obecnych możliwościach technologicznych i procedurach, nadal tkwimy w ciemności. W wielu miejscach brakuje faktów i dowodów. Smoleńsk pod tym względem przypomina mi zamach na Jana Pawła II i zabójstwo Johna Kennedy’ego. Tam też do tej pory istnieje wiele znaków zapytania oraz podejrzenie o działalność służb specjalnych – powiedziała Wassermann.
Małgorzata Wassermann uważa, że „mieliśmy możliwości pozyskania wraku, ale nie zostały wykorzystane”. – Gdyby w pierwszych godzinach po katastrofie ruszono na miejsce i poproszono sojuszników z NATO, aby nam towarzyszyli, Rosja nie byłaby w stanie odmówić. (...) To niewybaczalny błąd po stronie ówczesnego rządu i prokuratury, że nie przeprowadzono prawdziwych oględzin miejsca zdarzenia – zauważyła posłanka.
Dodała, że ma wyrobiony pogląd o Smoleńsku „w oparciu o materiały przedstawiane na wielu konferencjach, działających jeszcze przed powołaniem oficjalnej podkomisji sejmowej Antoniego Macierewicza”. Jeśli jednak „pokażą się dowody, albo istniejące teorie zostaną jednoznacznie sfalsyfikowane przez organy państwowe” przyjmie wersję o błędzie człowieka.
Obchody w pandemii
– Widzę po sobie i moim otoczeniu, że łatwiej policzyć chorych lub tych, którzy przeszli koronawirusa, niż zdrowych – powiedziała Wassermann. – Skoro cmentarze nie są zamknięte na pewno pójdę na jego grób, ale czy pojadę do stolicy – nie wiem. Staram się izolować, nie zwiększać ryzyka pandemicznego – zapewniła w rozmowie z WP.
Odnosząc się do taśm ujawniających rozmowy Donalda Tuska z Edmundem Klichem, posłanka powiedziała, że „to nie pierwszy materiał, który pokazuje, że dla ówczesnego rządu liczył się wizerunek i odbiór opinii publicznej, kosztem ustalenia prawdy”. – Wtedy pracowało kilka osób, w tym osoba odpowiedzialna za PR i Edmund Klich, który mówił, że za własne pieniądze i bez tłumacza poleciał do Moskwy szukać właściwie nie wiadomo czego. To są niewybaczalne błędy, ci ludzie nie byli przygotowani nie tylko do zarządzania kryzysem, ale również do rządzenia krajem – powiedziała Wassermann. – Dlaczego wysłano polityków, a nie fachowców? To nie jest przypadek, wystarczy posłuchać, co mówiła Ewa Kopacz. Oni byli przerażeni, czekali aż Rosjanie wszystko posprzątają, ustalą wersję wydarzeń, a nasz rząd ją przyjmie – stwierdziła. – Kłamstwa, które nam wtedy serwowano, zwłaszcza o stanie zwłok, są niewybaczalne – dodała
Małgorzata Wassermann przypomniała w wywiadzie, że „w przypadku rządzących, poza odpowiedzialnością karną, jest jeszcze odpowiedzialność polityczna”. – Mam nadzieję, że zarzuty w końcu się pojawią, a za nimi pójdą wyroki, ale pomiędzy moją nadzieją a wyrokiem jest jeszcze spora droga. Zderzyłam się z tym podczas komisji ds. afery Amber Gold – mówiła.
W rozmowie przypomniano o zestrzeleniu malezyjskiego samolotu z holenderskimi obywatelami nad okupowaną Ukrainą. Wtedy „jednoznacznie ustalono winę Rosjan, wymuszono odszkodowania, podjęto stosowne działania na arenie międzynarodowej” – powiedziała Wassermann. – Podkreślam: ustalenie sprawcy nie oznacza automatycznego wypowiedzenia wojny – dodała.