Irańczycy idą dzisiaj do urn w najważniejszym od lat głosowaniu. 58 milionów mieszkańców kraju wybierze nowy, 290-osobowy parlament. To pierwsze wybory od czasu wycofania się USA z porozumienia nuklearnego i ponownego nałożenia sankcji, które znacznie pogorszyły sytuację gospodarczą. Głosowanie uważane jest za sprawdzian dominującego we władzach obozu umiarkowanego.
Zarówno najwyższy przywódca duchowy, konserwatysta Ali Chamenei jak i umiarkowany prezydent Hassan Rouhani zachęcali jeszcze przed wyborami do udziału w głosowaniu. Wybory są bowiem testem dla obozu centrowego. Po porozumieniu nuklearnym sprzed pięciu lat, rok później Irańczycy dali im szeroki mandat w parlamencie.
Teraz jednak, gdy USA ponownie obłożyły Iran sankcjami, a inflacja sięga 33 procent, mieszkańcy otwarcie wyrażają swoje niezadowolenie. - Ludzie nie są szczęśliwi. Polityka rządu nie jest dobra, inflacja jest wysoka, a ceny wciąż rosną - mówi 50-letni mieszkaniec stolicy, Mazir.
- Politycy powinni myśleć o naszej młodzieży, abyśmy nie stracili nadziei na przyszłość - dodaje 27-letnia Aida z Teheranu.
Zdaniem obserwatorów, na fali niezadowolenia z sytuacji obóz umiarkowany może stracić większość w parlamencie na rzecz niechętnych Zachodowi konserwatystów. Wyniki dzisiejszego głosowania mogą być też wskazówką na zaplanowane w przyszłym roku wybory prezydenckie w Iranie.
Skład parlamentu w Iranie w dużym stopniu odzwierciedla nastroje społeczne, ale sam parlament ma nieco ograniczoną władzę. Deputowani mają wpływ głównie na sprawy wewnętrzne takie jak budżet czy sprawy socjalne.
Nie dotyczy to relacji ze światem, a wszystkie uchwalone przepisy muszą jeszcze zostać zatwierdzone przez konserwatystów - Radę Rewolucji. Ostateczną decyzję co do najważniejszych spraw w kraju podejmuje najwyższy przywódca duchowy, konserwatysta ajatollah Ali Chamenei.
Do wyborów dochodzi w cieniu kontrowersji. Przed głosowaniem Rada Rewolucji zdyskwalifikowała 70 tysięcy kandydatów, głównie reformistów, w tym 81 obecnych parlamentarzystów. W wyborach spodziewana jest także stosunkowo niska frekwencja w dużych miastach, które zazwyczaj głosowały w większości na obóz umiarkowany. To wszystko sprawia, że eksperci uważają zwycięstwo konserwatystów za niemal pewne.