We Francji nadszedł kolejny weekend walk protestujących żółtych kamizelek. Obraz konfrontacji klasy średniej z żandarmerią zaczął nawiązywać do historii zrywów rewolucyjnych we Francji i narodowych symboli.
#GilletsJaunes Paris
— Oh boy what a shot (@ohboywhatashot) 15 grudnia 2018
The #Mariannes in front of the police.pic.twitter.com/L3JKaQEKuJ
We Francji nadszedł kolejny weekend walk protestujących żółtych kamizelek. Obraz konfrontacji klasy średniej z żandarmerią zaczął nawiązywać do historii zrywów rewolucyjnych we Francji i narodowych symboli.
"Żółte kamizelki" wyszły na ulice również w innych częściach Francji - w sumie protesty zaangażowało się 16 tysięcy osób, zorganizowano 200 blokad. Francuskie media zwracają uwagę, że liczbą „żółtych kamizelek” zmalało o sześć tysięcy.
Zapytani przez "Le Figaro" uczestnicy protestu przekonują jednak, że statystyki nie oddają rzeczywistości. Twierdzą, że jest mnóstwo ludzi, którzy chcą przyjść, którzy są na ulicach, ale zostali na tych ulicach zablokowani, bądź zostali zablokowani w regionach. Dlatego - przekonują - może się wydawać, że ten ruch maleje, ale to nieprawda.
Francuskie służby twierdzą, że w ten weekend protesty przebiegają względnie spokojnie. Liczba zatrzymań zmalała jak dotąd siedmiokrotnie.
Nadal jednak manifestacje "żółtych kamizelek" wiążą się ze stratami dla francuskiej gospodarki - dziś utrudniony jest między innymi przejazd na kilkunastu autostradach na terenie kraju.
Protest ruchu tzw. "żółtych kamizelek" rozpoczął się od sprzeciwu wobec planowanej przez francuski rząd podwyżki cen paliw. Potem manifestujący dopisali do listy żądań zmiany w polityce społecznej i ustąpienie prezydenta Emmanuela Macrona. Dziś w niektórych miejscach protestujący oddali również hołd ofiarom zamachu w Strasburgu.
Pałac Elizejski zapowiedział zawieszenie podwyżki i 10-tygodniowe szerokie konsultacje społeczne. Mają one dotyczyć kwestii transformacji ekologicznej, opodatkowania, usług publicznych i debaty demokratycznej.