Stwierdzenie, że gdyby takie sceny, jak podczas szczytu G-20, działy się w Polsce (a nie w Niemczech) to polski rząd i naród zostałby zmasakrowany w mediach jest truizmem - pisze Adam Sosnowski, redaktor miesięcznika "Wpis", redaktor naczelny portalu swiato-podglad.pl.
Ale do tego jeszcze kilka istotnych punktów:
1. Niemiecki rząd – zarówno federalny, jak i ten lokalny w Hamburgu – mógł się spodziewać eskalacji przemocy, gdyż lewicowe grupy organizujące te tzw. zamieszki już wiele tygodni przed szczytem G-20 zapowiadały, jakie mają plany. Lewica chciała tej przemocy. Tymczasem w Hamburgu rządzi koalicja socjaldemokracji z Zielonymi. Ci ostatni wywalczyli prawo dla tzw. demonstrantów, aby ci mogli rozłożyć się w mieście ze swoimi namiotami, mimo, że służby mundurowe ostrzegały, że jest to zbyt niebezpieczne. Zieloni postawili na swoim. Rozłożone pola namiotowe podczas burd stały się bazą wypadową dla anarchistów i lewicowców.
2. W zamieszkach, atakach i dewastacji miasta wzięło udział ok. 1500 lewicowych bojówkarzy. Natomiast w Hamburgu znajdowało się w tym samym czasie ponad 20 000 policjantów. Oznacza to, że policja nie była w stanie poradzić sobie mimo przewagi liczebnej 13:1, nie mówiąc już o przewadze w sprzęcie i technologii. André Schulz, szef związku zawodowego niemieckiej policji kryminalnej, słusznie skrytykował niemieckie służby mundurowe: „A co by się stało, gdyby do Hamburga przyjechało zapowiadanych 8000 lewicowych kryminalistów i zaatakowali równocześnie w różnych częściach miasta? Lepiej o tym nie myśleć…”
3. Rząd Angeli Merkel nie widzi w wydarzeniach ostatnich dni żadnego problemu politycznego. Minister z kancelarii kanclerz Merkel Peter Altmaier stwierdził, że „rząd federalny i miasto Hamburg wspólnie wszystko zaplanowali i przygotowali.” Altmaier cynicznie przymyka oczy na to, że właśnie rząd i miasto nie były przygotowane i są współodpowiedzialne za burdy podczas szczytu G-20.
4. Mówiąc precyzyjniej są współodpowiedzialni za 476 rannych policjantów i setki zdewastowanych sklepów i podpalonych aut. Nie wiadomo jeszcze, ilu jest rannych pośród ludności cywilnej.
5. Nagrania z kamer policyjnych pozwalają dokładnie zrekonstruować początek agresji w Hamburgu. Przemoc wybuchła w czwartek wieczorem (6 lipca) i trudno się oprzeć wrażeniu, że nie było to zaplanowane. W tzw. czarnym bloku na Hafenstraße w Hamburgu stoi ok. tysiąc osób. Z megafonu wodzirej lewicowców krzyczy jakieś prymitywne hasła antykapitalistyczne, gdy nagle zmienia ton i zaczyna wyć po angielsku: „Fight capitalism, fight the police! No justice, no peace, fight the police.” Tłuszcza zaczyna się drzeć razem z wodzirejem. W tym momencie cały blok zakłada kaptury, zakrywa twarze i rusza z atakiem na policję. Ta z kolei próbuje zablokować drogę lewicowcom, którzy planowali udać się całym swym „czarnym blokiem” w spore osiedle mieszkaniowe w północnej części miasta. Wodzirej przez megafon cały czas wydaje instrukcje i podjudza tłum: „Trzymajcie się razem, twórzcie łańcuchy, policja katuje naszych, policja prowokuje, policja spierd***ć.” Następnie lewicowcy zaczynają rzucać racami oraz innymi środkami pirotechnicznymi i butelkami w policjantów. Ostatecznie przełamują szeregi policji i rozlewają się na miasto. W żadnym momencie nie widać (przynajmniej na udostępnionych przez policję nagraniach), aby policja korzystała z jakiejkolwiek swojej broni. Starała się zatrzymać „demonstrantów” jedynie kordonami. Ta taktyka poniosła jednak spektakularną porażkę.
6. Dzień później, w piątek wieczorem, lewicowcom udało się zabarykadować w dzielnicy miasta Schanzenviertel. W niemieckich mediach można przeczytać wypowiedzi funkcjonariuszy, którzy przyznają się do tego, że bali się szturmować ten kontrolowaną przez lewicę obszar miasta. Natomiast mieszkańcy tej dzielnicy przez cały wieczór i całą noc byli wydani na pastwę agresywnych kryminalistów. Policja ze swojego helikoptera widziała, że na ułożonych przez bandytów barykadach leżą przygotowane cegły, kamienie i koktajle mołotowa, co spotęgowało strach wśród funkcjonariuszy i opóźniło ich reakcję. Dopiero około godz. 23 (w piątek) policja zdecydowała się użyć armatek wodnych, niemniej sytuacja uspokoiła się dopiero w niedzielę rano. Lewackie bandy przez 72 godziny szalały, niszczyły i atakowały.