Papieski kard. Konrad Krajewski 25 stycznia w rzymskiej parafii św. Piusa X odprawił Mszę św. pogrzebową 64-letniego włoskiego bezdomnego Roberto Mantovaniego. Dużą część swego życia spędził on tuż za Murami Watykańskimi. Mimo ciężkich warunków, w jakich żył, nie tracił dobrego humoru i obdarzał uśmiechem każdego na ulicy.
Jak wspominał papież Franciszek, w odróżnieniu od bezdomnego 46-letniego Nigeryjczyka, który 20 stycznia zmarł z zimna na ulicy rzymskiej., "Robertino" nie zamarzł, ponieważ zaopiekowali się nim wolontariusze i ostatnie chwile życia, chorując na ciężki zapalenie płuc, spędził w schronisku koło rzymskiego dworca Termini.
Na jego pogrzebie zgromadziły się wielkie tłumy osób, z każdej dzieciny życia publicznego. W kazaniu główny celebrans oparł swe rozważania na zaczerpniętej z Ewangelii wg św. Łukasza przypowieści o Łazarzu i bogaczu, przed którego zamkniętymi drzwiami leżał przez długi czas żebrak. Zwrócił uwagę, że także "Roberto spał zawsze przed zamkniętą bramą".
- Był człowiekiem wesołym, pogodnym, a podczas obiadów, które wydawaliśmy, rozśmieszał wszystkich, dlatego był ulubieńcem tych, którzy go znali – wspominał ksiądz. Dodał, że w przeszłości niektórzy opłacali mu nawet pokój w różnych schroniskach wokół Watykanu, aby mógł tam przenocować i w ten sposób podziękować mu za jego spontaniczność.
#25gennaio #chiesa L’ultimo saluto a Roberto Mantovani, un senza fissa dimora, capace, nonostante le difficoltà, di donare un sorriso a chi incontrava per la strada. #povertà @santegidionews
— Vatican News (@vaticannews_it) January 25, 2021
Approfondisci ????????https://t.co/v2tjbAbBJc
- Rozdawał koszulki kilku drużyn piłkarskich, które miał w swej walizce – powiedzieli o nim członkowie Wspólnoty św. Idziego.
"Robertino" został pochowany obok swych rodziców. W przeszłości grał w klubie Hellas Werona, ale nieszczęśliwy wypadek przekreślił jego dalszą karierę. W jego życiu były też trudne chwile, a żył na ulicy nie z własnego wyboru.
- Dziś pewnie byłby szczęśliwy, gdyby wiedział, jak wielu ludzi zechciało go pożegnać, mimo ograniczeń antywirusowych, że nie uważano go za «odrzuconego», ale że widziano w nim osobę mającą swą godność, swe piękno i miłość, która może się zrodzić nawet w sercu zranionym przez życie - powiedzieli wolontariusze.