Wczoraj wieczorem odbyła się debata przed drugą turą wyborów prezydenckich we Francji, w której starli się Marine Le Pen i Emmanuel Macoron. Zdaniem komentatorów była to „ostra wymiana oskarżeń, a nie dyskusja na argumenty”. Według sondaży wygrał ją Emmanuel Macron.
Marine Le Pen zwracała się do swojego rywala "panie ministrze", aby przypomnieć, że sprawował on tę funkcję w rządzie ustępującego prezydenta kraju Francoisa Hollande'a. Nazywała go również "kandydatem dzikiej globalizacji", "uberyzacji", "brutalności społecznej" i "projektu poćwiartowania Francji".
Macron mówił zaś o swojej konkurentce, że jest "prawdziwą dziedziczką nie tylko nazwiska, ale i 40 lat skrajnej prawicy", nawiązując w ten sposób do ojca Marine Le Pen.
Kandydatka Frontu Narodowego zarzucała Macronowi kłamstwo i "nienawiść do Francji", na co usłyszała, że mówi "głupstwa", "byle co" lub że "nie wie, o czym mówi".
Marine Le Pen skrytykowała również "skrajny liberalizm" Macrona w kwestiach ekonomicznych, nazywając go "reprezentantem międzynarodowej finansjery". Le Pen podkreślała, że chce rozwijać program pomocy dla warstw najuboższych, zapewniając, że zamknięcie granic, "inteligentny protekcjonizm”"i pozbycie się imigrantów, zapewnią wzrost gospodarczy i likwidację bezrobocia. Macron odpowiadała, że "jej szczodrość kosztować musiałaby setki miliardów, których państwo nie ma".
Zdaniem komentatorów była to „ostra wymiana oskarżeń, a nie dyskusja na argumenty”, a zdaniem Francuzów debatę tę wygrał Emmanuel Macrone (63 proc. wskazało na niego, zaś 34 proc. na Marine Le Pen).