Amerykańskie agencje wywiadowcze i organy ścigania zbadają działalność rosyjskich służb, które w tajnej operacji miały podważyć zaufanie do listopadowych wyborów i do wszelkich instytucji politycznych w USA - informuje gazeta "Washington Post".
Dziennik powołuje się na anonimowe źródła w wywiadzie i Kongresie amerykańskim. Śledztwo ma na celu wyjaśnienie intencji i działań rosyjskich służb, które przy wykorzystaniu cyberataków, chciały wejść do bazy danych partii politycznych. Okazuje się, że Rosjanie mogli w ten sposób szerzyć dezinformacje.
FBI bada groźbę zakłóceń wyborów przez rosyjskie służby. Jednak sami agenci zastrzegają jednak, że nie mają "ostatecznego dowodu" na rosyjskie manipulacje lub na istnienie takich planów. - Ale nawet ślad, czegoś, co może wpłynąć na poziom bezpieczeństwa systemu wyborczego, może być powodem do niepokoju - powiedział jeden z urzędników.
Amerykanie twierdzą, że Rosjanie nie mają intencji wspierania jakiegokolwiek kandydata na prezydenta, chcą jedynie zasiać chaos i dostarczają " materiału do propagandy atakującej politykę popierania demokracji przez USA na całym świecie, zwłaszcza w krajach dawnego ZSRR i krajach dawnego bloku sowieckiego w Europie Wschodniej".
W czerwcu agenci rządu rosyjskiego – jak ustalił wywiad amerykański – włamali się do komputerów Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej (DNC). Zdobyte w ten sposób 20 tysięcy maili opublikował następnie portal WikiLeaks w czasie przedwyborczej konwencji Republikanów w Cleveland. Wywołało to szok w rządzie i Kongresie USA.
Minister bezpieczeństwa kraju Jeh Johnson chce, aby systemy komputerowe używane w około 9 tys. punktów wyborczych w USA zostały zakwalifikowane jako część "krytycznej infrastruktury", co postawiłoby je na równi z takimi strategicznymi obiektami jak elektrownie atomowe. Umożliwiłoby także dofinansowanie z budżetu DHS lokalnych komisji wyborczych, aby takie procedury jak rejestracja do wyborów, oddawanie głosów i ich liczenie były mniej narażone na celowe zakłócenia.