Skandal. Tak jednym słowem można podsumować to co wydarzyło się tuż przed pierwszym gwizdkiem piłkarskiego Pucharu Polski na Stadionie Narodowym w Warszawie. Wszystko przez zakaz wydany przez prezydenta stolicy podyktowany wcześniejszym wnioskiem ze strony Państwowej Straży Pożarnej. Dodatkowo, brak właściwej koordynacji działań władz miasta z PZPN doprowadził do kuriozalnej sytuacji na chwilę przed rozpoczęciem finałowego spotkania z Rakowem Częstochowa.
O co poszło?
Przez cały mecz sektory przeznaczone dla najbardziej zagorzałych kibiców Lecha - za jedną z bramek - pozostawały puste, a tłum fanów "Kolejorza" stał przed bramkami stadionu. Powodem ich nieporozumienia z organizatorami był zakaz wnoszenia dużych flag, tzw. sektorówek. Chodzi o kwestie bezpieczeństwa, aby uniknąć problemów związanych m.in. z pirotechniką.
Kibice Lecha obecni byli tylko na tzw. sektorach neutralnych, czyli bliżej środka boiska. W trakcie meczu fani obu drużyn wnosili wulgarne okrzyki, m.in. pod adresem PZPN i prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego. "Co to za finał, Kulesza to co za finał!" - skandowali pod adresem szefa PZPN.
Spiker stadionu tłumaczył przez mikrofon, że piłkarska federacja starała się z porozumieć z "władzami administracyjnymi". A prezes PZPN Cezary Kulesza nie ukrywał na Twitterze żalu pod adresem straży pożarnej.
Stanowisko Kom. Miejskiej PSP o zakazie wnoszenia większych flag uderza w piękno sportu, jest niezrozumiałe i powoduje więcej szkód niż pożytku. Zmieniono zasady obowiąz. od lat. Jeżeli w przyszłości PSP nie zmieni swojego stanowiska, finał PP nie będzie organizowany w Warszawie.
— Cezary Kulesza (@Czarek_Kulesza) May 2, 2022
Do sprawy odniósł się również minister sportu i turystyki Kamil Bortniczuk.
To powinno być święto piłki i kibiców. Elementem kibicowania są też oprawy - bardzo często patriotyczne.
— Kamil Bortniczuk (@KamilBortniczuk) May 2, 2022
Nieodpowiedzialne decyzje mogą to święto zepsuć, a dodatkowo sprowadzić zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego.
Trzeba z tej sytuacji wyciągnąć wnioski na przyszłość. https://t.co/tcHZS8pyuS
Nie wiadomo, czy brak kibiców za bramką tak zdeprymował piłkarzy Lecha, ale faktem jest, iż początek meczu należał zdecydowanie do Rakowa. Już w szóstej minucie zespół Marka Papszuna objął prowadzenie - strzelcem gola był Łotysz Vladislavs Gutkovskis.
Lech wciąż starał się odrobić stratę, ale narażał się na kontrataki. Po jednym z nich w 36. minucie gola na 2:0 dla Rakowa strzelił Mateusz Wdowiak.
W przerwie trener "Kolejorza" Maciej Skorża zareagował i wpuścił na boisko Joao Amarala, a imponujący formą w tym sezonie Portugalczyk już w 52. minucie - po strzale Dawida Kownackiego - zmienił tor lotu piłki i zdobył kontaktową bramkę.
Na więcej jednak Lecha nie było stać. Akcje poznańskiej drużyny z biegiem czasu traciły na impecie, a w 77. minucie emocje praktycznie się skończyły. Sprytnym strzałem popisał się wówczas Ivi Lopez, dzięki czemu Raków prowadził już 3:1.
Nie obyło się bez chuligańskich wybryków. Część osób, zamiast dopingować swoją drużynę, postanowiło zaatakować policjantów. Ci użyli środków przymusu bezpośredniego. Zatrzymano kilkanaście osób - przekazał rzecznik KSP nadkom. Sylwester Marczak.
Wskazał, że najpoważniejszy incydent miał miejsce przed zakończeniem pierwszej połowy finałowego meczu, kiedy to grupa pseudokibiców postanowiła wtargnąć na stadion od strony parkingów pomiędzy bramami nr 10 i 11.
Przypomnjmy, broniący trofeum piłkarze Rakowa Częstochowa wygrali z Lechem Poznań 3:1 (2:0).
Polecamy Nasze programy
Wiadomości
Najnowsze
Tragedia na pasach, 87-latki nie udało się uratować
Kryzys finansowy szpitali, brakuje 15 miliardów: dyrektorzy czekają na decyzje NFZ i Ministerstwa Zdrowia
Stan wojenny w Korei Południowej: Wojsko na ulicach, zakaz działalności partii
Polski dziennikarz aresztowany za nielegalne nagrywanie rozprawy w Grecji