Vivianne Robinson z Kalifornii po raz pierwszy kibicowała na igrzyskach w Los Angeles w 1984 r. Olimpiada w Paryżu to jej siódme zmagania olimpijskie oglądane z trybun. Na wejściówki na sportowe areny stolicy Francji wydała 10 tysięcy dolarów.
Miejsce VIP na ceremonii otwarcia kosztowało ją 1600 dol. Nic jednak dobrze nie widziała na żywo, bo miejsca były tak usytuowane, że przed oczami miała wielki telebim. „Zapłaciłam więc 1600 dolarów, żeby popatrzeć na telewizor. Trochę to rozczarowujące” - przyznała Vivianne Robinson.
Ma nadzieję, że kolejne wydarzenia, już sportowe, będą dla niej większym przeżyciem. Zamierza uczestniczyć w ponad 30 różnych zawodach olimpijskich. Jej „must have”, którego nie mogła sobie odpuścić, to gimnastyka i występy słynnej Simony Biles. Jeśli nie ma jej na trybunach sportowych aren stolicy Francji, to można ja spotkać na Polach Elizejskich, słynnej ulicy Paryża, na której mimo codziennego ruchu i tłoku rzuca się w oczy ubrana w patchworkowy strój o tematyce olimpijskie oraz duży, nieco „garnkowy” biały kapelusz z napisem USA, pięcioma kołami olimpijskimi oraz gadżetami z miast gospodarzy-igrzysk, na których była.
Znaczną kolekcje stanowią te związane z obecnymi igrzyskami. Pod kapelusz podwieszonych jest kilka wież Eiffla, a na górze kapelusza sterczą flagi wybranych państw uczestników. Kibice z całego świata rozpoznają ją także dzięki blogowi, który prowadzi na jednym z portali społecznościowych. Robią sobie z nią zdjęcia, pozdrawiają.
Bakcyla olimpijskiego zaszczepiła jej mama, która była wolontariuszką podczas IO w 1984 r. w Los Angeles. Vivianne pracowała przez lata w różnych miejscach, nawet na dwóch „etatach”, m.in. w nocy pakując artykuły spożywcze, by odkładać na kolejne wyjazdy olimpijskie. Teraz 66-latka kibicuje sportowcom w stolicy Francji.