- Przepraszam za syna i proszę o wybaczenie. Tyle osób skrzywdził, prezydenta, jego rodzinę. A ja nadal jestem matką. To najtrudniejsze uczucie, jakie można sobie wyobrazić - mówi pani Jolanta, mama Stefana W., zabójcy prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Rozmowa pojawiła się w "Dużym Formacie".
Matka mordercy mówi "Gazecie Wyborczej" m.in. o momencie, kiedy dowiedziała się, że jej syn zabił prezydenta Gdańska. - Zaczęłam płakać, mąż również, mówiliśmy do siebie: "to niemożliwe" - przyznaje. - Jezu, synu, jak mogłeś... Módlmy się, mówię do męża, żeby prezydent przeżył. Tylko o tym myślałam: żeby z tego wyszedł. Usiedliśmy na kanapie, modliliśmy się o życie prezydenta. Tak do trzeciej, a telefon dzwonił non stop (...). O szóstej zadzwoniła policja".
O prezydencie Adamowiczu mówi: - Cały czas myślałam, że (Paweł Adamowicz - red.) z tego wyjdzie (...). Osiem dni przed wyjściem syna z więzienia poszłam na policję i ostrzegłam, że Stefan może zrobić coś nieobliczalnego. Czy to moja wina? Nasza? Po złożeniu zeznań pojechałam do córki. Myślałam o tylko tym, żeby pan prezydent przeżył. Ale nie przeżył... - mówi mama Stefana W.
Pojawiło się też pytanie o to, dlaczego zawiadomiła policję o zachowani swojego syna przed morderstwem. - Uważałam, że nie powinien wychodzić albo ktoś powinien go obserwować. Ale usłyszałam, że nie ma podstaw, że zgłoszą tylko swoje wątpliwości zakładowi karnemu. Nikt się ze mną później nie kontaktował - mówi. - Najczęściej siedział w domu ze starszym bratem. Nawet na wigilię nie chciał przyjść, to my pojechaliśmy z prezentem w jego 26. urodziny drugiego dnia świąt. Jeśli wychodził, nikomu się nie tłumaczył - mówi pani Jolanta. Dodaje, że więzienie zmieniło jej syna, "wyszedł z niego o połowę chudszy". - Nie był sobą, najczęściej milczał. Może czuł, że ludzie to widzą? - stwierdza.
Co teraz myśli o swoim synu? - To jest najtrudniejsze. Jako matka wciąż go kocham. Tylko rozpaczam, że zrobił coś strasznego. Tyle osób skrzywdził, prezydenta, jego rodzinę, nas... A ja nadal jestem matką (płacze). To najtrudniejsze uczucie, jakie można sobie wyobrazić. Urodziłam syna, który zabił człowieka. I muszę z tym żyć. Ale nigdy się go nie wyrzeknę. Będę z tym cierpieniem już do końca życia, choć syna straciłam na zawsze. Na wolności najpewniej już go nie zobaczę - wyznaje. Mama Stefan W. przyznaje, że od czasu ataku na syna życie jej rodziny zmieniło się diametralnie. W mediach pokazano zdjęcie bloku, w którym mieszkały jej dzieci. Wszyscy musieli się wyprowadzić. - Boją się teraz tam wrócić. A to są normalni, dorośli ludzie: studentka archeologii, absolwent politechniki, kelner - mówi. Najmłodszy syn pani Jolanty wstąpił do zakonu. - W trakcie ostatniego, listopadowego widzenia znów mówił, że wydarzyła mu się krzywda. Zdrowie mi zniszczyli, powtarzał, i że zrobi coś spektakularnego. Wystraszyłam się - mówi. W czasie swojego pobytu w zakładach karnych Stefan W. spędził niemal dwa lata w izolatce. - To było coś strasznego (...). Najpierw miał tam tylko radiowęzeł, potem pozwolono byśmy mu przynieśli mały telewizor. I pewnego dnia powiedział mi, że z tego telewizora wychodzą głowy - dodaje. Potem lekarze stwierdzili u niego schizofrenię paranoidalną.