Ziemkiewicz o „Wyborczej”: Nic wspólnego z dziennikarstwem
Dzisiejsza czołówka "Gazety Wyborczej" jest modelowym wręcz przykładem zaprzęgania się mediów do polityki. Nie ma tu nic wspólnego z dziennikarstwem, informowaniem - mamy do czynienia z najczystszą propagandą.
Potwierdza się, co pisałem już kilka tygodni temu, że wspomiana gazeta stała się po prostu biuletynem partyjnym - "gazetą wyborczą Bronisława Komorowskiego".
GW wrzuca na pierwszą stronę sondaż TNS, według którego Bronisławowi Komorowskiemu brakuje do zwycięstwa w I turze tylko 3 procent. Już jest to podejrzane, bo coś za dobrze pasuje do potrzeb mobilizowania prezydenckiego elektoratu. Gdyby z sondażu wynikało, że PBK wygrywa zdecydowanie, mogłoby to jego zwolenników zdemobilizować - a, to wygra i beze mnie. Gdyby do zwycięstwa w I turze brakowało PBK 7 procent, jak w sondażu CBOS, albo 9 procent, jak w sondażu dla "Polski The Times" (oba opublikowane tego samego dnia) - podobnie, pojawiała by się równie demobilizująca myśl "i tak rozstrzygnie dopiero II tura, to co tam, zostanę dłużej na działce albo na razie zagłosuję na któregoś z pomniejszych kandydatów".
Kolejny powód do podejrzliwości: sondaż TNS dla GW wykonany został tuż po 10 kwietnia, po rocznicy smoleńskiej. A z jakiegoś powodu publikowany jest dopiero teraz, po 10 dniach (oba wspomniane sondaże konkurencji są bardziej aktualne). Nie widzę innego wyjaśnienia, niż chęć uchwycenia emocji w momencie, tak się przynajmniej spodziewano, maksymalnie dla PiS niekorzystnym, i przedłużenia ich.
Dalej: tylko bardzo uważny czytelnik dowie się, że sondaż TNS, w stosunku do innych, "podkręcono" drobną manipulacją. Otóż w takich sondażach zazwyczaj podaje sie wynik dotyczący wszystkich badanych - także tych, którzy nie są jeszcze do końca pewni, jak zagłosują a nawet czy w ogóle pójdą głosować. Wynik policzenia tylko tych, którzy deklarują, że są już pewni i zdecydowani, podaje sie osobno - z reguły zyskują wtedy głowni kandydaci. Otóż sondaż dla GW ma tę osobliwość, że podaje tylko wynik policzony z odpowiedzi respondentów zdecydowanych.
Wreszcie, sondaż sondażem, ale obudowano go przekazem publicystycznym wyrażonym tak, że jaśniej nie można: PBK wygra w I turze, jeśli nie będzie kandydatki SLD. A więc, Leszku Millerze, masz "wygasić" Magdalenę Ogórek. Jeśli to zrobisz, to ci się opłaci - choćby dlatego, że będziesz mógł mówić, że jej marny wynik nie mierzy popularności twej partii. Elektoracie lewicowy - nie masz głosować na nikogo innego, niż urzędujący prezydent. Jeśli przewodniczący SLD nas nie posłucha, wiedz, że to pisowiec, szkodnik i ty masz zignorować jego wezwania, a posłuchać naszego.
Dlaczego wygrana urzędującego prezydenta w I turze jest dla władzy tak ważna, nie muszę chyba tłumaczyć. Mimo wciąż dużej arytmetycznej przewagi PBK nad Dudą, salon i platforma boją się, że w drugie turze, gdy nie da się już dłużej wyniośle unikać konfrontacji i debatować tylko z Lisem, Kraśką, Olejnik, Morozowskim i podobnymi im tuzami dziennikarskiej niezależności oraz tytanami zadawania trudnych pytań, Komorowski zostanie po prostu zmasakrowany. Obawa, sądząc po dotychczasowej kampanii, w pełni uzasadniona.
Sprawa jest tak ważna, że gazeta Michnika poczuła się zmuszona zarzucić skrupuły i pozory. Nie sprawozdaje rzeczywistości, tylko otwarcie stara się ją kreować (zawsze tak robiła, ale rzadko aż tak "na wyrwę"). Parafrazując jej wychowawcę i duchowego patrona: "media dotąd tylko opisywały świat, a chodzi o to, żeby go zmieniać".
*Tekst pierwotnie został opublikowany na fanpage'u Rafała Ziemkiewicza na portalu Facebook