– Ja wiem jak to się stało, nie było ich w kartonie Kiszczaka, doszły inaczej do dokumentacji.Przesadzili z tymi dokumentami, z ich ilością. Nie było tam takich dokumentów i nie ma. Przesadzili z tym dosypaniem sfałszowanych dokumentów – mówił Lech Wałęsa w programie Moniki Olejnik. – Nigdy nikogo nie zdradziłem, nigdy nie brałem pieniędzy, nigdy nie byłem agentem. Przysięgam – dodawał.
Lech Wałęsa u dzielił wywiadu w stacji TVN 24. Zaprzeczał jakiejkolwiek współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. – Ja byłem za odważny, oni nie mogą tego zrozumieć. (...) Wałęsę można zabić, ale nie pokonać. (...) To jest zbrodnia, nikt tak nie robi w cywilizowanym świecie. Bezpieka nie była tak bezczelna, jak ci ludzie – mówił o osobach, które dziś zarzucają mu współpracę.
Wałęsa opowiadał o ciemnych plamach w życiorysach takich osób jak Anna Walentynowicz, Joanna Gwiazda, Henryk Jagielski, Kornel Morawiecki, czy Lech Kaczyński. – Co ci biedni ludzie mówią? Mieli szansę, wtedy ich nie było, trzeba było wtedy walczyć – zaznaczył, twierdząc, że byli działacze Solidarności, którzy dziś go atakują, nie mieli odwagi walczyć w latach 80-tych.
– W 1980 roku chciano mnie wyrwać ze stoczni, ze strajku, mówiono mi, że ktoś na mnie czeka. Zgodziłem się, prowadziła mnie Joanna Gwiazda, kiedy się jej wyrwałem i uciekłem, zaczęła krzyczeć – uważajcie to agent. Nie wiem, czy to było porwani, czy to choroba, na którą wtedy chorowała – mówił. Zarzucił również Henrykowi Jagielskiemu, że był Tajnym Współpracownikiem "w trudniejszych czasach", a Kornela Morawieckiego oskarżył o to, że Solidarność Walcząca "opluwała Wałęsę na papierach ubeckich". – Sprawdź pan, ile ja mam pieniędzy, a ile pan – zwracał się do Morawieckiego. – Lech Kaczyński mi donosił. Jarosława bardzo mało znałem – mówił dalej były prezydent. – Walentynowicz nie była w Solidarności, robiła tak głupie i wstrętne rzeczy że ją wyrzucono. Komitet powstał ze zbieraniny, było tam trochę agentów, nie mogłem sobie z tym poradzić. Załatwiliśmy wszystko, a oni dalej niszczyli Stocznię – dodawał.
– Nikt tak mnie nie szantażował, jak teraz, każą mi się przyznać do rzeczy niestworzonych – ubolewał.
Dopytywany o znajdujące się w teczce TW Bolek dokumenty, świadczące o tym, że pobierał z SB pieniądze w zamian za współpracę, stwierdził, że agenci służb podszywali się pod niego i "brali pieniądze na jego nazwisko". – Nie wziąłem ani złotówki. Naprawdę miałem szczęście, naprawdę wygrywałem w totolotka – zapewniał.
Przyznał, że musiał na początku lat 70-tych rozmawiać z SB, bo gdyby nie negocjował "mielibyśmy w Polsce Ukrainę w najlepszym przypadku".
– Nikt mnie nie pchał, ja ciągnąłem ten wóz, ja organizowałem wolne związki. Ja, Lech Wałęsa, musiałem to ratować. To ja wymusiłem udział kościoła we wszystkich naszych spotkaniach. To ja zrobiłem braci Kaczyńskich i zrobiłbym jeszcze raz, bo byli świetni. (...) Kończę życie na tym padole, ja zrobiłem wszystko – podkreślał.
Czy @gazeta_wyborcza przypomni teraz sformułowanie #Wałęsa o konieczności zwinięcia sztandarów "Solidarności"?! pic.twitter.com/Yp6QifGVDO
— TRZMIEL (@antoni_trzmiel) 29 lutego 2016
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Wałęsa: 60 proc. bezpieki to byli patrioci. Dlatego ja im wybaczam