Dla redaktora Łukasza Warzechy jestem neokomunistą, dla Sławomira Sierakowskiego – narodowym socjalistą. Jeszcze inny drze się histerycznie: bij bolszewika! A co ja o tym myślę? Że Daszyński, Pużak, Ciołkoszowie pokazaliby kieszonkowym dekomunizatorom i kawiorowcom gdzie się zgina dziób pingwina - pisze Krzysztof Wołodźko.
Zastanawiam się ostatnio, dlaczego prawicowe redakcje chcą mnie jeszcze publikować. I dlaczego nikt mnie jeszcze nie chce publicystycznie zdelegalizować. No bo tak: nie tylko czytam Marksa, ale odwołuję się do marksowskich krytyk kapitalizmu w swojej publicystyce. Nie tylko znam „Międzynarodówkę”, ale dobrze wiem, że śpiewali ją polscy robotnicy z PPS nie tylko w dwudziestoleciu międzywojennym – ci sami robotnicy, którzy z legitymacjami pepeesowskimi w kieszeni bronili Polski przed caratem i bolszewikami. Ba, wiem też dobrze, że do wielu tradycji polskiej lewicy, tej przenikniętej teoriami Marksa, odwoływali się przez lata swojej działalności i Zbigniew Romaszewski i premier Jan Olszewski. Ponadto znakomita liczba autorów, którzy są dla mnie ważni, od Brzozowskiego przez Krzywickiego po Ciołkoszów, w mniejszym lub większym stopniu inspirowali się marksizmem. Co nikogo z nich nie czyni bolszewikami.
Czytam ostatnio na łamach prawicowych mediów coraz bardziej bałamutnie brzmiące wywody na temat delegalizacji partii Razem. Jak rozumiem, poza więcej niż wątłą merytoryką, najważniejszy z argumentów to argument z nagle odzyskanego przez niektórych poczucia siły i sprawczości. Bo tym są, i niczym więcej właściwie, pogróżki o dekomunizacji Razem. W dodatku, umówmy się, są bardzo sprytnym narzędziem, które wykorzystują liberalni gospodarczo prawicowcy dla prób zdyskredytowania i tak wątłej w polskich warunkach społecznej lewicy.
Smuci mnie to, co się dzieje. Po pierwsze, ze względów czysto intelektualnych. Paralogiczne wywody, które łączą w jedną nierozerwalną całość Marksa, bolszewików i Razem, da się obalić w czasie jednej, może dwóch lekcji historii, w tym lekcji historii idei. Wiem, że publicystyka zmienia się w walkę troglodytów w kisielu z pomocą cepów, ponieważ liczą się jedynie emocjonalne opinie podawane coraz większym skrótem, ale domyślam się, że nikt z klakierów redaktora Ziemkiewicza nie bierze na serio pomysłu, że niechlubnej pamięci napis na klamrach niemieckich żołnierzy: „Gott mit uns” to wina Ewangelistów i katolickich księży? No chyba tylko w myśl bardzo prostackiej retoryki nastawionej na przekonywanie przekonanych.
Druga rzecz obchodzi mnie osobiście. Od wielu lat współpracuję z prawicowymi, zorientowanymi propisowsko mediami. Pisałem do nich w czasach, gdy nikt nie sądził, że reprezentanci PiS zdobędą tak znaczną władzę. Na przelewy czekało się wtedy w wielu mediach prawicy po kilka miesięcy – ale to nie był aż taki kłopot, ważniejsze było, że są miejsca, gdzie można własnym głosem wyrazić inną opinię niż propeowska propaganda sukcesu. Dziś ze smutkiem myślę, dlaczego niektóre prawicowe środki przekazu, wspierając bardzo radykalne pomysły publicystyczne, same odcinają się od nieprzekonanych odbiorców, a także pozbawiają się potencjalnych komentatorów i gości w studio ze świata polityki. Naprawdę nikt nie widzi, że ogłaszanie akcji „Bij bolszewika!” pod adresem socjaldemokratycznej niszowej partii jest żałosne, a w dodatku trąci brzydką pogróżką?
Trzecia rzecz: mamy dziś do czynienia z restauracją starego sporu między endecją a lewicą. Redaktor Ziemkiewicz i wielu innych publicystów formatuje się powolutku na coraz silniejszy flirt z neoendecją. Nic mi do tego, choć nie mam wątpliwości, że tradycje polskiego patriotyzmu, zarówno te jagiellońskie, jak te romantyczne, są o wiele bogatsze, ciekawsze i kulturowo o wiele bardziej efektywne niż okołoendeckie. Póki co sytuacja jest taka, że nastroje są po stronie radykalizującej się prawicy – wbrew częstemu marudzeniu prawa strona wygrała bitwę o pamięć. Uznaję to i rozumiem przyczyny – od wielu lat piszę i mówię gdzie się da, że programowy ahistoryzm i dość żałosny kosmopolityzm wielkomiejskiej lewicy niczego dobrego jej nie przyniesie, że potrzebna jest historia ludowa. Przy okazji: partia Razem jest dla mnie pierwszą sensowną lewicową formacją, która zerwała postkomunistyczny kaganiec.
Na koniec: jeżeli ktoś na prawicy szuka dziś wątków moskiewskich, to niech się skupi np. na działalności Janusza Korwina-Mikke i jego ostatniej wizycie w Czeczenii, w towarzystwie ludzi z jawnie prorosyjskiej organizacji Zmiana. Może ten trop zainteresuje właśnie redaktora Ziemkiewicza.
Tak czy inaczej: pozwólcie, że was wykpię, kieszonkowi dekomunizatorzy. Jeżeli grozicie, to miejcie odwagę pokazać mi drzwi, albo nawet złożyć na mnie publiczny donosik: dość z drukowaniem neobolszewika.
Serdecznie pozdrawiam, okołomarksista Wołodźko.
–-
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Bij bolszewika w obronie Ziemkiewicza!