Pozujący na Europejczyka były premier Włodzimierz Cimoszewicz wyprowadzając się z wynajmowanej za półdarmo przez 17 lat leśniczówki w środku Puszczy Białowieskiej, zabrał ze sobą piec, poszycie budynku gospodarczego, framugi w drzwiach oraz oknach, gniazdka i kontakty elektryczne, a nawet… boazerię. Budynek należy do Lasów Państwowych. Po tym, jak zostawił go jeden z liderów Koalicji Europejskiej, jest ruiną, która nie nadaje się do zamieszkania - pisze Jacek Liziniewicz w najnowszym numerze "Gazety Polskiej".
Jesień 2015 roku. Włodzimierza Cimoszewicza odwiedza w jego posiadłości Nieznany Bór w Puszczy Białowieskiej ekipa TVN-u. Polityk SLD, niczym panisko, oprowadza dziennikarzy po swoich włościach. Większość pięciominutowego materiału dla programu śniadaniowego jest nagrywana w środku drewnianej rezydencji. „Czy to prawda, że większość z tego sam Pan wyremontował” – zadaje pytanie dziennikarz. „Nie tylko wyremontowałem, ale zrobiłem. Te szafki sam robiłem. Wyposażenie kuchni sam robiłem. Lubię majsterkować” – mówi w reportażu Włodzimierz Cimoszewicz, podkreślając, że jedynej rzeczy, której by się nie podjął, to operacja serca. Wizyta odbywa się w przyjemnych wnętrzach wyłożonych boazerią. Były premier przechwala się pamiątkami, a na honorowym miejscu stoi samowar, podarunek od Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rosji. Rozmowa stwarza wrażenie, jakby wszystko we wnętrzu było osobistym dziełem polityka. Na ile jest szczery? Jego wypowiedzi medialne często są niespójne i wykluczają się. Dość powiedzieć, że w 2002 roku opublikował w tygodniku „Polityka” tekst „Mój bór”, w którym twierdzi: „Trzy lata temu kupiliśmy w Puszczy Białowieskiej domek”. Pisze również, że leśniczówka była przez niego remontowana, ale nigdzie nawet słowem się nie wspomina, że remonty to nie tylko jego zasługa.
(...)
„Gazeta Polska” dotarła do wyników kontroli posesji dzierżawionej przez Włodzimierza Cimoszewicza. Wynika z niej, że przez 17 lat użytkowania były premier, niczym car, robił sobie, co mu się żywnie podobało. Okazało się, że na działce postawił garaże samochodowe, a także zbiornik na płynny gaz LNG. Wszystko powstało bez jakiejkolwiek zgody. Tymczasem stawianie zbiornika na gaz jest szczególnie niebezpieczne. Prawo ściśle reguluje możliwość jego umieszczenia. Konieczne jest uzyskanie warunków zabudowy. Inwestycję nawet w mniejszy niż u Cimoszewicza zbiornik trzeba zgłosić w starostwie powiatu.
(...)
Nic dziwnego, że Lasy Państwowe postanowiły rozwiązać umowę z Włodzimierzem Cimoszewiczem. Ten jednak, zanim został ostatecznie wykurzony, zaczął robić cyrk. Twierdził, że nie chce, by PiS wykorzystywał to, iż mieszka w Puszczy Białowieskiej. Dzisiaj opuszczona leśniczówka w niczym nie przypomina przytulnego domku z materiału TVN-u. Wyprowadzając się, Włodzimierz Cimoszewicz postanowił zabrać wszystko, co da się wynieść. Z kuchni zniknęły nie tylko meble, samowar oraz inne pamiątki, lecz także piec. Powyrywano gniazdka i instalację elektryczną. Zabrano drzwi, ościeżnice i parapety. Zerwano nawet… boazerię. To o tyle dziwne, że raz użytych paneli nie da się ponownie wykorzystać. To, co zrobiono, to totalna demolka. Widać to po ganku, który wycięto, aby wynieść część większych rzeczy. Zapiekłość była tak wielka, że zerwano nawet elewację z budynku gospodarczego. Aby dzisiaj tu zamieszkać, trzeba przeprowadzić kolejne remonty.
CAŁOŚĆ CZYTAJ W NAJNOWSZYM NUMERZE "GAZETY POLSKIEJ"
Pozujący na Europejczyka były premier #Cimoszewicz wyprowadzając się z wynajmowanej za półdarmo przez 17 lat leśniczówki zabrał ze sobą piec, poszycie budynku gospodarczego, framugi w drzwiach oraz oknach, kontakty elektryczne, a nawet... boazerię.
— Gazeta Polska (@GPtygodnik) 27 marca 2019
Więcej w #GazetaPolska #RT pic.twitter.com/Xmf35WXBjW