Smutne oświadczenie księdza Jacka Międlara. Smutne, bo bez świadomości, że poza Kościołem nie ma dla kapłana służby Jezusowi i Jego Ewangelii; Smutne, bo skupione na obsesjach - antyżydowskiej (nie bardzo rozumiem, czym ma być talmudyczna narracja w Kościele) i antygejowskiej - a nie na radości z życia Ewangelią.
Wreszcie smutne, bo niedostrzegające, że krzyżem dla kapłana i zakonnika jest trudne, czasem heroiczne posłuszeństwo przełożonym, a nie ucieczka z klasztoru i odrzucenie ślubów, które składało się samemu Bogu, a nie tylko zgromadzeniu.
Trzeba wiele modlitwy za księdza Jacka, by powrócił on do pierwotnej miłości do Jezusa, który był Żydem, do św. Pawła, który dla Izraela chciał poświęcić swoje życie, do Kościoła, który składa się z grzeszników, ale jest Mistycznym Ciałem Chrystusa. I do Ewangelii, która zawsze jest ponad polityką, partyjnym zaangażowaniem, a nawet ponad miłością do Ojczyzny.
Ale warto też wyciągnąć lekcję dla siebie z historii ks. Jacka. Nigdy nie ulegać obsesjom i zawsze pamiętać, że Kościół - nawet, gdy czasem trudno nam pogodzić się z decyzjami Jego ludzi - jest zawsze naszą matką. A kto nie ma Kościoła za matkę, ten nie ma Boga za Ojca.
W takiej sytuacji księdzu Jackowi potrzebna jest modlitwa. Modlitwa, która przyprowadzi go z powrotem do Kościoła, Ewangelii i zgromadzenia. Św. Wincenty a Paulo módl się za niego.
Tomasz P. Terlikowski