Dyskusja w gronie państw Unii Europejskiej o zastosowaniu wobec Polski art. 7. Traktatu Unii, który pozwala nałożyć sankcje na nasz kraj za łamanie zasad rządów prawa, to bardzo odległa sprawa. Taką ocenę wydał we wtorek niemiecki minister ds. europejskich, Michael Roth.
– Jesteśmy od tego bardzo daleko. Mówimy nawet o bombie atomowej, której nie chcemy odpalić – stwierdził Roth zaznaczając, że artykuł 7. traktatu Unii to nie wyjście, za którym chce postulować niemiecki rząd.
– Cały czas mam nadzieję, że nie dojdzie w tej sprawie do eskalacji, ale że wszyscy uznają, iż chodzi o przestrzeganie jasnych, wiążących reguły, które nie wynikają z prywatnych poglądów komisarzy, ministrów czy posłów. To są wartości wynikające z narodowych tradycji konstytucyjnych, ale i z traktatów UE – dodał Roth.
Cała sprawa dotyczy procedury wobec Polski ws. praworządności i sporu wokół Trybunału Konstytucyjnego. W styczniu Komisja Europejska wszczęła śledztwo a w czerwcu wydała krytyczną opinię na temat postępowania polskiego rządu. Pod koniec lipca zostały opublikowane rekomendacje i zalecenia skierowane do władz. Polski rząd odpowiedział 27 października, że są one niezasadne i nie zostaną wdrożone w życie.
Rekomendacje to jednak dopiero drugi etap procedury. Jeśli Komisja Europejska uzna, że odpowiedź polskiego rządu nie jest zadowalająca, może przejść do kolejnego, trzeciego etapu – czyli wprowadzenia artykułu 7 unijnego traktatu i wniosku do Rady UE o stwierdzenie zagrożenia dla praworządności w Polsce.
Artykuł 7. umożliwia w ostateczności nałożenie sankcji na kraj członkowski, w tym zawieszenie prawa głosu tego kraju. Wymaga to jednak jednomyślnego uznania przez przywódców państw unijnych (bez kraju, którego dotyczy problem), że zasady rządów prawa są naruszane.