Wiktor Ross, politolog i rosjoznawca w rozmowie z Marcinem Bąkiem mówił o stosunku społeczeństwa i elit rosyjskich do trwającego w Warszawie Szczytu NATO.
– Paradoksalnie odbiór tego jest dosyć niejednoznaczny – uznał gość Marcina Bąka. Politolog wskazywał, że pierwsza reakcja Rosji na informacje o wzmocnieniu wschodniej flanki NATO była ostre. – Moskwa wydała z siebie ostro brzmiące ostrzegawcze pomruki, kiedy NATO zakończyło instalację tarczy w Rumunii. (...) Wtedy rzeczywiście padły ostre słowa ze strony Putina – mówił. Ross zwrócił uwagę, że w miarę zbliżania się szczytu, reakcja stawała się coraz bardziej umiarkowana.
Zapytany o stosunek zwykłych obywateli Rosji do działań Sojuszu, Ross podkreślił, że bardzo trudno to osądzić nastrój przeciętnego obywatela, ponieważ nie mamy do czynienia z krajem w którym są wolne media. Jak jednak dodał, obserwacja internetu pozwala stwierdzić, że jego użytkownicy dzielą się na dwie grupy: większościowa ksenofobów i hejterów oraz mniejszościowa liberalnie i myślących demokratycznie. W ocenie gościa TV Republika, pierwsza reakcja Rosji, była raczej skierowana na potrzeby wewnętrzne niż zewnętrzne. Jak tłumaczył, chodziło o uspokojenie obywateli, pokazanie, że skoro NATO zbliża się do granic ich państwa, to spotka się z adekwatną reakcją.
– Było kilka sygnałów dających do myślenia. Wypowiedz Putina, w której wskazywał na konieczność doprowadzenia do spotkania Sojuszu z Rosją tuż po szczycie NATO. To chyba dobry sygnał – mówił. Politolog zwrócił także uwagę na depeszę gratulacyjną, którą rosyjski prezydent skierował do Baracka Obamy z okazji Dnia Niepodległości USA 4 lipca, w których zapewniał o swojej chęci powrotu do konstruktywnych relacji między państwami. W ocenie Rossa są to jednak mało wiarygodne deklaracje, szczególnie z uwagi na fakt, że niemal codziennie w rosyjskiej telewizji odbywają się seanse nienawiści pod adresem USA.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: