O tym, że Prawo i Sprawiedliwość zadało pytaniami referendalnymi celny i bardzo bolesny cios totalnej opozycji, najlepiej świadczy jej nerwowa reakcja, z którą współgrają coraz głośniejsze pomruki niezadowolenia dobiegające zza Odry. Bezczelne i głupie, bo jasno zdradzające intencje wypowiadających, sygnały z RFN - polityków takich jak Weber, ale i mediów, które głoszą wprost, że "referendum godzi w interesy Niemiec i Tuska" - pokazują, że nie tylko dla PO, referendum i odbywające się tego samego dnia wybory, to może być "bój już ostatni".
Na naszym krajowym poletku kończy się natomiast etap ośmieszania referendalnych pytań i samego referendum. W etapie tym, obok polityków opozycji, zgodnie uczestniczą, choć już z pewną zadyszką, zaprzyjaźnione z nimi media, i to nawet te, które usiłowały jeszcze niedawno zachować minimalne pozory obiektywizmu. Interia, Wirtualna Polska, Radio Zet (szczególnie ono) zrzuciły już wszystkie maski. Gra, okazuje się, jest naprawdę o najwyższą stawkę!
W lewicowo-liberalnych mediach trwa festiwal naprzemiennego lekceważenia i straszenia referendum. Zawarte w nim pytania są z jednej strony "oczywiste", a z drugiej "kuriozalne". Konia z rzędem temu, kto połapałby się w tej postmarksistowskiej logice!
Ona jednak jest i zarówno opozycja, jak i rządzący dobrze wiedzą, o co tak naprawdę chodzi. Nikt bowiem nie ma złudzeń, że to, co teraz rzekomo "dla wszystkich jest oczywiste", będzie "dla wszystkich oczywiste" w drugiej połowie października tego roku. Fakty z przeszłości pokazują wyraźnie, że nie ma takich zapewnień i obietnic, które Tusk i jego kamanda nie byliby w stanie złamać.
I dlatego właśnie totalna opozycja nie chce referendum. Cała reszta to gra dla naiwnych. Czy nie biorą w niej udział także rządzący? Do pewnego stopnia - tak. Gdybyśmy bowiem chcieli wyłożyć "kawę na ławę", pytania referendalne powinny sprowadzić się tylko do jednego. Brzmi ono: "Czy jesteś za niepodległą Polską"?, lub też: "Czy uważasz, że Polska powinna być podporządkowana Niemcom?".
Ten ciąg logiczny rozumie zarówno Prawo i Sprawiedliwość i pozostające w nim w sojuszu pozostałe ugrupowania patriotyczne, jak też i Tusk oraz jego niemieccy protektorzy. Ci ostatni, pomni na nauki historii, przybrali obecnie barwy ochronne - zamieniając ulubione niegdyś kolory brunatny lub czarny na tęczę LGBTQ (wbrew pozorom tej palety nie dzieli jednak Rów Mariański - o czym może zaświadczyć m. in. Ernst Roehm). Tak samo jednak, jak w pierwszej połowie lat 40. XX wieku, Niemcy walczą o "zjednoczoną Europę".
By to osiągnąć, tak jak w marcu/kwietniu 1945 roku, trzeba tylko sforsować Odrę. Tym razem jednak nie od wschodu. Polska jest krajem kluczowym dla Niemiec. Bez jej podporządkowania nie tylko nie mogą one marzyć o dominacji w środkowej Europie (wschodnią cześć kontynentu pozostawiając - wiadomo komu), ale nawet o utrzymaniu dotychczasowej pozycji na naszym kontynencie. Jak wskazują alarmistyczne komentarze niemieckich ekonomistów, gospodarka naszego zachodniego sąsiada tkwi w stagnacji, a na horyzoncie widać już coraz wyraźniej zapaść. W takiej sytuacji, Niemcom z pewnością nie jest potrzebna rosnąca w siłę Polska, która w dodatku nie odpuści im w kwestii reparacji i odszkodowań za zbrodnie wojenne. Pozycję Polski jako montowni, rezerwuaru taniej siły roboczej, kraju spełniającego wszystkie ich zachcianki, gwarantuje Niemcom tylko Tusk. Jego przegrana to przegrana Niemiec. A żadnej z tych klęsk nie da się już odrobić!
Dlatego też wszystkie ręce na pokład. każdy może się przydać. Bowiem, jak to kiedyś powiedział sam Tusk (a w tym przypadku można mu wierzyć"): "nie patrzymy na to, skąd do nas przychodzisz". Możesz być hejterem, konfederatą, liberałem, komunistą (Miller właśnie zapowiedział, że "po raz pierwszy" nie będzie głosował na lewicę), endekiem lub tęczowym "piłsudczykiem" z monarszym nazwiskiem. Jeśli nienawidzisz PiS, robota dla ciebie się znajdzie.
Oczywiście najbardziej w cenie są "autorytety", nawet te cokolwiek restaurowane. Adam Bodnar, niegdysiejszy rzecznik praw obywatelskich, radził niedawno, jak skutecznie zbojkotować referendum. Trybuną dla byłego RPO stało się Radio Zet. Z kolei w wp.pl głos dał były szef Państwowej Komisji Wyborczej Wojciech Hermeliński. Po rytualnym i standardowym niejako potępieniu "pomysłu PiS", Hermeliński poradził, by kartkę z pytaniami referendalnymi... podrzeć.
"Wtedy ona nie zostanie zaliczana do frekwencji. Ustawa o referendum ogólnopolskim mówi, że "karta całkowicie przedarta wyjęta z urny przez komisję, to głos nieważny", a głosów nieważnych nie liczy się do kworum potrzebnego do ważności wyboru" - wyjaśnia spolegliwie Hermeliński.
Rozmówca wp.pl kierował PKW od grudnia 2014 do końca marca 2019 roku. Stanął na czele instytucji skompromitowanej przez jego poprzedników skandaliczną organizacją wyborów samorządowych w roku 2014, a także wcześniejszym - w 2013 roku - wyjazdem szkoleniowym do... Moskwy. Jak pisały wówczas media, "12-osobowa delegacja z Polski wymieniała doświadczenia z rosyjskimi kolegami w tym z szefem Centralnej Komisji Wyborczej Władimirem Czurowem, którego antyputinowska opozycja nazywa "czarodziejem", mówiąc, że zawsze potrafi doprowadzić do odpowiedniego wyniku wyborów".
Czy Hermelińskiemu udało się odbudować autorytet PKW? Czy służą temu "rady", jak najskuteczniej uniknąć dokonania wyboru, a także - co znacznie ważniejsze - sparaliżować i unieważnić wybory (bo referendum są przecież wyborem!) dokonane przez innych. A wszystko to po to, by - wybierzmy najłagodniejszy wariant - dokuczyć znienawidzonej władzy.
Dla Wojciecha Hermelińskiego to zresztą nie pierwszyzna. Radził wszak niedawno, jak skutecznie uniemożliwić prace komisji do spraw badania wpływów rosyjskich w Polsce. W tym przypadku najlepszym narzędziem ma być... strach. Pytany przez dziennikarza "Faktu", czy opozycja mimo zapowiedzi zbojkotowania prac komisji będzie w stanie sparaliżować jej prace, Hermeliński poradził, by "pomawiani" politycy skorzystali z wyborczego trybu przed sądem.
— Jest taka możliwość, bo nie ma znaczenia, kto wygłosi takie oskarżenie. Nie ma znaczenia, czy zostanie zniesławiony ktoś na forum komisji, czy jakiegoś innego ciała. Proces w trybie wyborczym, w którym ktoś się broni przed pomówieniami, różnego rodzaju oszukańczymi stwierdzeniami, może z powodzeniem być przeprowadzony, jeżeli różnego rodzaju takie informacje będą wypowiedziane na forum komisji — wyjaśnił prawnik w rozmowie z gazetą.
Ustawa sejmowa powołująca komisję do spraw badania wpływów rosyjskich w Polsce jest określana przez totalną opozycję mianem "Lex Tusk". Ataku na nią, w którym uczestniczą także solidarne z liderem PO Niemcy, nie zahamowało, jak widać, nowe zagrożenie dla totalnych - referendum.
Grupa Tuska musi walczyć, tak jak Niemcy w latach 40., na wielu frontach. Czy tę walkę przegra - tak jak wówczas Niemcy?