Jak przekazała w czwartek szefowa KPRP Grażyna Ignaczak-Bandych, wnioski o odwołanie ambasadorów nie dotarły do prezydenta Andrzeja Dudy. Podkreśliła, że przy mianowaniu ambasadorów jest obowiązek współdziałania, "nie jest to więc indywidualna decyzja szefa MSZ".
Ignaczak-Bandych zapytana dzisiaj w Programie Pierwszym Polskiego Radia, czy wnioski o odwołanie ambasadorów dotarły do prezydenta - odpowiedziała, że nie. Dopytywana, czy będzie zgoda Andrzeja Dudy na odwołanie wskazanych ambasadorów zaznaczyła, że - aby można było rozpatrywać wiosek i mówić, jaka będzie decyzja - to musi on wpłynąć.
MSZ przekazało w środę, że szef resortu Radosław Sikorski podjął tego dnia decyzję o zakończeniu misji przez ponad 50 ambasadorów oraz o wycofaniu kilkunastu kandydatur zgłoszonych do akceptacji przez poprzednie kierownictwo resortu. Ministerstwo poinformowało również, że proponowane zmiany zostały przedstawione w ramach Konwentu Służby Zagranicznej, a po ich akceptacji przez premiera Donalda Tuska zostały uruchomione praktyczne procedury odwoławcze. Jednocześnie MSZ wyraziło nadzieję "na zgodne współdziałanie w tej sprawie najważniejszych władz w kraju".
"Na razie wiemy tyle, że było kolegium, które rozpatruje kwestie personalne, jeśli chodzi o obsadzenie ambasad. Natomiast po kolegium powinny wpłynąć do prezydenta stosowne wnioski od ministra spraw zagranicznych, na które zgodę wyraża premier. Dopiero wtedy Prezydent RP podejmuje decyzje - tak lub nie" - tłumaczyła szefowa prezydenckiej kancelarii.
Ignaczak-Bandych podkreśliła również, że przy mianowaniu ambasadorów jest obowiązek współdziałania władz. Jak zauważyła, "wprawdzie rząd prowadzi politykę (międzynarodową), ale decyzję, zgodę, bądź brak zgody, to jest kompetencja prezydenta, a po drodze jest jeszcze opinia komisji spraw zagranicznych Sejmu". "Nie jest to więc indywidualna decyzja ministra spraw zagranicznych" - zaznaczyła.
Według szefowej KPRP zmiana ambasadorów nie może mieć charakteru masowego. Jej zdaniem "to nie może być tak, że państwo nagle traci 50 ambasadorów, czyli w połowie placówek dyplomatycznych".
Ignaczak-Bandych podkreśliła też, że prezydent Duda na samym początku zadeklarował chęć współpracy, a jej przejawem była - jak mówiła - zgoda na wymianę ambasadora przy UE. Na uwagę, że Andrzej Serafin nie został powołany na ambasadora przy UE, odparła: "Nie został, na razie". "Wydaje się mi, że w tym przypadku jest to powiązane z całością zmian, które minister spraw zagranicznych proponuje" - stwierdziła.
W grudniu ub. roku MSZ poinformowało, że dotychczasowy stały przedstawiciel RP przy UE Andrzej Sadoś został wezwany do kraju i zwolniony z obowiązku świadczenia pracy. Jak przekazał wówczas resort, od 13 grudnia 2023 r. Stałym Przedstawicielstwem przy UE w Brukseli kieruje, w randze ministra pełnomocnego, Piotr Serafin.
Ignaczak-Bandych przekonywała w czwartek, że "prezydent przyznaje prawo rządowi do tego, żeby miało swoich przedstawicieli, ale to nie jest tak, że 50 odwołuje się na raz i państwo polskie funkcjonuje wtedy na poziomie charge d'affaires". W jej opinii "porozumienie jest możliwe, wystarczy trochę dobrej woli". "Przede wszystkim konieczna jest rozmowa, natomiast nie powinna być ona prowadzona przez media i przez prasę" - zaznaczyła.
Ignaczak-Bandych była też pytana o doniesienia, że prezydent chciałby mieć prawo wskazywania ambasadorów części placówek. "Niewątpliwie dobrą praktyką jest to, że ambasadorzy, którzy obsługują wizyty prezydenta, tam, gdzie prezydent reprezentuje państwo polskie - czyli ONZ, NATO - to z całą pewnością zawsze takie kandydatury muszą być przez prezydenta na tyle zaakceptowane, że z tymi ambasadorami prezydent przygotowuje swoje misje" - powiedziała.
Zgodnie z ustawą o służbie zagranicznej, ambasadora mianuje i odwołuje Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej na wniosek ministra właściwego do spraw zagranicznych, zaakceptowany przez prezesa Rady Ministrów.