Jak mówi politolog, ekspert d.s. bezpieczeństwa prof. Piotr Grochmalski, wejście Polski do NATO-wskiego programu dzielenia się bronią jądrową, tzw. nuclear sharing, powinno być wspólnym celem rządu i opozycji, bo znacząco zwiększy nasz potencjał odstraszania.
W ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego Stany Zjednoczone udostępniają niektórym sojusznikom pewną liczbę bomb z głowicami jądrowymi. W języku angielskim nosi to nazwę "nuclear sharing". Broń pozostaje pod nadzorem i kontrolą USA, może jednak być za ich zgodą przenoszona przez samoloty państw, w których jest przechowywana. Chodzi o Niemcy, Włochy, Turcję, Belgię i Holandię. Bomby, noszące oznaczenie B-61, zawierają niewielki, taktyczny ładunek jądrowy.
PAP: Analitycy twierdzą, że wojna Zachodu z Rosją jest kwestią najbliższych lat. Jak pan ocenia dziś sytuację, jeśli chodzi o bezpieczeństwo Polski? Co, pana zdaniem, możemy zrobić, żeby je zwiększyć?
Prof. Piotr Grochmalski: Można by powiedzieć, że historycznie czas się cofnął, jeśli chodzi o determinację i sposób, w jaki Rosja prowadzi konflikt. Nie bez znaczenia jest także fakt, że Rosja rozlokowała na obszarze Białorusi taktyczną broń atomową, budując w ten sposób postsowiecki "nuclear sharing". W tej sytuacji także my powinniśmy tworzyć gradację środków odstraszania, gdyż jestem zdania, że samo nasze uczestniczenie w formacie NATO-owskim i umowa wzajemna amerykańsko-polska – choć są to oczywiście bardzo mocne, istotne elementy odstraszania – nie wystarczą. Mają one bowiem swoje słabe punkty, np. decyzyjność polityczna NATO jest taka, jaka wynika z jego struktury, w której są 32 państwa (do niedawna 30), mające swoje odrębne, skomplikowane cele polityczne. Było to widoczne chociażby w procesie przyjmowania do NATO Szwecji i Finlandii. Polska musi móc budować skuteczne zdolności do odstraszania.
To jest poza wszelką dyskusją, że gdyby Ukraina pod presją m.in. Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Rosji nie zrzekła się i nie przekazała FR potężnego arsenału atomowego, jaki posiadała – a czynił on z Ukrainy trzecią potęgę jądrową na świecie – nie byłoby tej wojny ani teraz, ani w 2014 r. Te zachodnie naciski na Ukrainę, żeby przekazała Rosji swoją broń atomową, były kardynalnym strategicznym błędem, co ówczesny prezydent USA Bill Clinton, otwarcie ostatnio przyznał. Jak widać, nie sprawdziło się Memorandum Budapeszteńskie, w którym te kraje, a także Rosja, gwarantowały, w zamian za przekazanie broni jądrowej, integralność terytorialną i bezpieczeństwo Ukrainy.
To pokazuje, w takiej twardej logice bezpieczeństwa, że na pierwszym miejscu powinniśmy stawiać na wejście Polski do "nuclear sharing". To jest ta czerwona linia, której przejście spowodowałoby, że Polska uzyskałaby jakościowo większy potencjał odstraszania. Jestem przekonany, że powinien to być wspólny cel partii rządzących i opozycji, które powinny wywierać presję na USA i sojusznicze państwa, żeby to osiągnąć. Zresztą, także z punktu widzenia NATO i Stanów Zjednoczonych przesunięcie przez Putina taktycznej broni atomowej na terytorium Białorusi powinno wywołać symetryczną odpowiedź Sojuszu. Musi nastąpić odpowiedź na to działanie Kremla. Dołączając do takich krajów jak Niemcy, Włochy, Turcja, Belgia i Holandia, zwiększylibyśmy europejskie bezpieczeństwo na flance wschodniej.
PAP: Powiedział pan, że czas się historycznie cofnął, mógłby pan rozwinąć ten wątek?
P.G.: Sytuacja na świecie w wielu wymiarach przypomina okres zimnej wojny, kiedy to linia starcia przebiegała pomiędzy RFN a Niemcami Zachodnimi (zresztą Rosja otwarcie używa na określenie obecnego konfliktu pojęcia Zimnej Wojny 2.0). Wtedy państwa NATO broniły się przed zagrożeniem uderzenia sowieckich zagonów pancernych za pomocą tzw. Pasa Trettnera, czyli linii min z mikroładunkami jądrowymi rozmieszczonych na głębokość do stu kilometrów wzdłuż granicy RFN od Bałtyku po Austrię.
Nie ulega wątpliwości, że w Polsce także są takie kluczowe - z punktu widzenia ewentualnego zagrożenia NATO - odcinki, jakim jest chociażby Brama Brzeska czy też Przesmyk Suwalski leżący między granicą Królewca a Białorusi. Ten drugi jest porównywalny, z uwagi na swe strategiczne znaczenie, do przesmyku Fulda (duży nizinny obszar pośród gór kraju związkowego Hesja w Niemczech, który doskonale nadawał się do manewrów dużych związków pancernych będących trzonem radzieckiej doktryny wojskowej w potencjalnym konflikcie zbrojnym. Przewidywano, że właśnie tym korytarzem Rosjanie przeprowadzą uderzenie na państwa NATO).
Przesmyk Suwalski to droga życia dla Litwy, Łotwy i Estonii, którą docierałoby wsparcie Sojuszu. Wprawdzie sytuacja nieco się poprawiła dzięki wejściu do NATO Finlandii i Szwecji, co sprawiło, że Morze Bałtyckie niemal stało się wewnętrznym akwenem NATO-wskim, ale nadal ten korytarz stanowiłby główną arterię wsparcia dla tych państw. Ale kluczem było, jest i pozostaje uzyskanie zgody na zbudowanie w Polsce infrastruktury pozwalającej na przemieszczenie do naszego kraju taktycznej broni atomowej.
PAP: Jak sądzę, to wszystko razem potrzebowałoby czasu
P.G.: Za chwilę będziemy mieli F-35, czyli maszyny zdolne do przenoszenia zmodernizowanych nuklearnych ładunków taktycznych. To jest kwestia woli politycznej i wymaga potężnej odpowiedzialności ze strony władz państwa. Kiedyś to Niemcy Zachodnie były tą wschodnią flanką NATO, kluczową granicą dla bezpieczeństwa całej Europy, dziś ta rola przypada Polsce. Z tego powodu poza dyskusją powinien być także projekt CPK, będący jednym z elementów infrastruktury bezpieczeństwa, tak samo cały szereg inwestycji, które mają przyspieszyć rozwój potencjału odstraszania. To samo dotyczy dalszego strategicznego zbliżenia ze Stanami Zjednoczonymi, co można realizować chociażby poprzez wielkie inwestycje amerykańskie w Polsce, dzięki czemu Amerykanie będą czuli się bardziej zobowiązani do wspierania nas ze względu na swoje strategiczne interesy biznesowe. Niestety, także z tym ostatnim jest bardzo różnie, że wspomnę tylko wyhamowywanie przez ekipę Tuska ogromnego projektu budowy fabryki Intela w naszym kraju, gdy w tym samym czasie Niemcy wydały ponad 10 mld euro, żeby zachęcić tę firmę do budowy fabryk na swoim terytorium.
PAP: W jaki jeszcze sposób możemy wzmocnić swoje bezpieczeństwo?
P.G.: W społeczeństwie powinno się budować głęboką świadomość, że ta wojna nie rozgrywa się tylko i wyłącznie w wymiarze kinetycznym, ale że mamy do czynienia z potężną wojną informacyjną prowadzoną przeciwko Polsce, z różnego rodzaju działaniami o charakterze dywersyjnym czy quasi-dywersyjnym i z próbą wykorzystywania rosyjskiej agentury. Powinno się więc bardzo uważać, aby nie robić niczego, co będzie ujawniało słabe punkty infrastruktury krytycznej państwa polskiego. A z tym mieliśmy do czynienia choćby w momencie wyłączenia nadawania przez telewizję publiczną.
W niebezpieczną też stronę dryfują kolejne sejmowe komisje śledcze. Mamy teraz nową władzę, uczy się ona stosowania w praktyce instrumentów wykorzystywanych do działań w sytuacjach krytycznych dla państwa. Wiele z nich przez minione lata uległo zmianie. Została wypracowana ich koordynacja. W związku z tym to po prostu wymaga czasu, żeby nowe struktury nauczyły się tego, czym jest obecne państwo. Gdybym miał coś radzić, powiedziałbym, że szkoda dziś trwonić czas na rzeczy trzeciorzędne w sytuacji, gdy powinna trwać bardzo poważna praca koncepcyjna, winny być prowadzone działania będące efektem wspólnych projektów opozycji i władzy lub mających silne wsparcie opozycji. Powinien dominować ten styl pracy, który towarzyszył wypracowaniu przez PIS Ustawy o obronie Ojczyzny. Zamiast tego tracimy bezcenny czas na polityczną zemstę władzy nad opozycją.
PAP: Wracając do tematu broni atomowej – nie obawia się pan, że samo mówienie o pomyśle wejścia Polski do programu nuclear sharing wywołałoby w społeczeństwie głęboki niepokój, a może nawet panikę?
P.G.: Żadne badania tego nie potwierdzają. Poza tym przykład Niemiec, które są w tym programie, pokazuje że nawet bardzo wyczulone społeczeństwo będzie przedkładało swój interes i swoje bezpieczeństwo, mając świadomość, jaka jest waga tego typu osłony. Był wprawdzie moment, kiedy część niemieckich polityków podważała sens uczestniczenia ich państwa w tym formacie i była przeciwna zakupowi nowych samolotów, niezbędnych do przenoszenia zmodernizowanych taktycznych ładunków termojądrowych, ale wtedy Amerykanie dali sygnał, że są gotowi przenieść nuclear sharing do Polski i natychmiast dyskusja się skończyła. Społeczeństwo i politycy niemieccy wiedzą bowiem, że poza prestiżem - bo jest to istotny element podnoszący znaczenie danego państwa w NATO - jest to także kwestia bezpieczeństwa. Ale w nowej sytuacji geostrategicznej oczywistym jest, iż Polska winna, tak szybko jak jest to możliwe, posiadać na swym terytorium taktyczne ładunki jądrowe. Trzeba więc społeczeństwu spokojnie wyjaśniać, na czym to wszystko polega, tłumaczyć, jak bardzo radykalnie zwiększyłoby się bezpieczeństwo państwa z punktu widzenia rosyjskiego zagrożenia. Mówiąc krótko: Rosja wówczas na pewno nie odważy się uderzyć na Polskę.
PAP: Wspomniał pan o CPK jako elemencie budowy siły odstraszania – na jakiej zasadzie?
P.G.: Od szeregu lat przygotowujemy się w różnych formatach do tego, aby mieć znaczącą zdolność do odstraszania, żeby można było też szybko przyjąć i rozlokować siły natowskie na terytorium państwa polskiego – właśnie dzięki tworzonej nowej infrastrukturze, jak choćby wielkie magazyny sprzętu w Powidzu i rozbudowywana sieć połączeń drogowych i kolejowych – ale jej strategicznym elementem winien być CPK. Temu też między innymi służyły wspólne z państwami NATO manewry organizowane na terenie Polski, aczkolwiek z samej konstrukcji artykułu piątego (Traktatu północnoatlantyckiego, który mówi o wspólnej obronie – przyp. red.) wynika, że musimy jednak sami, w pierwszej fazie agresji, przyjąć uderzenie i wytrwać w nim do czasu przerzutu sił szybkiego reagowania. Artykuł piąty nie zwalnia nas z posiadania skutecznej zdolności do odstraszania, a jak ono zawiedzie – do obrony.
PAP: Jeśli broń atomowa - to jakiego rodzaju?
P.G.: Amerykanie włożyli sporo pieniędzy, aby dokonać modernizacji taktycznych bomb grawitacyjnych do formatu B-61-12. Są one skuteczniejsze i bardziej precyzyjne od starych B-61-3 i B-61-4 Te sto ładunków umieszczonych obecnie w Europie wygląda niepozornie, ale są podstawą nuklearnego odstraszania NATO. Zrzuca się je z lecącego stosunkowo nisko samolotu i ładunek spada na spadochronie na ziemię. W nowej wersji, dzięki modułowi nawigacyjnemu, można nią kierować w trakcie jej opadania.
Jako że jesteśmy państwem frontowym, a przy naszej granicy rozgrywa się gigantyczny w swojej skali konflikt, którego celem jest globalna zmiana geopolityczna, którego epicentrum ma dotyczyć głównie Ukrainy, Polski i krajów Międzymorza, musimy dysponować wszelkimi środkami, żeby się bronić. Zwłaszcza, że wojna Federacji Rosyjskiej z Polską już trwa, wprawdzie jeszcze nie na poziomie kinetycznym, jesteśmy jednak w trakcie wielkoskalowej wojny hybrydowej, która ma zdestabilizować nasze państwo. Ale na tę wojnę kinetyczną także się musimy przygotować