Uchodźcy? Zawsze byliśmy przeciwko ich przyjmowaniu. „500 plus”? Jak najbardziej. Podwyższenie wieku emerytalnego? Wykluczone. Oto najnowszy program Platformy Obywatelskiej, która jeszcze niedawno twierdziła, że takie postulaty to populizm i ksenofobia - pisze Grzegorz Wierzchołowski w "Gazecie Polskiej".
Wszystko zaczęło się od czterech pytań skierowanych przez PiS do PO przed antyrządowym Marszem Wolności. Rządząca partia zapytała ugrupowanie Grzegorza Schetyny, czy po ewentualnym dojściu do władzy podwyższy ono wiek emerytalny, czy ograniczy program „500 plus”, czy przyjmie imigrantów oraz czy zlikwiduje IPN i CBA. Zamiast oficjalnej odpowiedzi Schetyna nieoczekiwanie zadeklarował w rozmowie z reporterem TVP Info, że PO… jest przeciwko przyjmowaniu uchodźców. Dopytywany, czy jest to oficjalne stanowisko Platformy, lider PO powtórzył: „Tak, tak, Platforma nie jest za przyjęciem uchodźców”.
Od szoku po bezczelność
Z początku politycy PO byli po wypowiedzi Schetyny w szoku. Niektórzy parlamentarzyści tej partii – zdezorientowani zachowaniem lidera – twierdzili wręcz, że... żartował. Na przykład posłanka PO Izabela Leszczyna komentowała w TVP Info: „Przewodniczący troszkę sobie żartował z dziennikarza telewizji propagandowej PiS. Jeśli pan nie wyczuł kpiny w momencie, kiedy dziennikarz goni przewodniczącego Schetynę przez całą ulicę Wiejską…”. A Borys Budka przekonywał w Polsacie, że nagranie, na którym Grzegorz Schetyna mówi, iż Platforma jest przeciwna przyjmowaniu uchodźców, to... prowokacja i nie należy jego słów traktować poważnie.
Ale szybko okazało się, że słowa Schetyny nie były wpadką, ale nową oficjalną linią partii. Co więcej – prominentni politycy PO zaczęli bezczelnie twierdzić, że Platforma zawsze była przeciwko przyjmowaniu uchodźców! 10 maja w radiu TOK FM Tomasz Siemoniak oburzał się: „Wmawia się ludziom, że Platforma była za przyjmowaniem uchodźców i się na to zgodziła. Proszę pokazać jednego uchodźcę, który za sprawą Platformy w Polsce się pojawił”. Oczywiście były szef MON nie dodał, że „za sprawą Platformy” w Polsce nie pojawili się żadni uchodźcy tylko dlatego, że do władzy doszedł PiS.
Jeszcze większą zuchwałością wykazał się sam Schetyna. Już po wypowiedzi Siemoniaka lider Platformy powiedział dziennikarzom: „My uratowaliśmy w 2015 r. Polskę przed niekontrolowanymi kwotami uchodźczymi. Było to trzy tygodnie przed wyborami parlamentarnymi, kiedy bardzo twardo stawialiśmy w Brukseli kwestie solidarnego zaangażowania się w te sprawy, ale także pilnowania tego, żebyśmy mieli wpływ na to, kto do Polski może trafić”.
Jak wyglądało to naprawdę? Gdy ważyły się losy przyjęcia lub nieprzyjęcia do Polski imigrantów – w 2015 r. – Schetyna był wyraźnym zwolennikiem wykonania rozkazów Unii Europejskiej. Polityk PO podkreślał wówczas, że łączenie kwestii zamachów terrorystycznych w Paryżu z przyjmowaniem uciekinierów z Bliskiego Wschodu jest... nieprzyzwoite. „Bo one nie mają ze sobą związku” – przekonywał. Schetyna mówił też o przyjmowaniu uchodźców: „Trudno sobie wyobrazić sytuację, w której nie zadeklarowalibyśmy tak jak wszystkie pozostałe 27 krajów wsparcia w tej kwestii”. Dość wspomnieć, że to właśnie w czasie, gdy Schetyna był szefem MSZ, rząd PO–PSL zgodził się na rozmieszczenie w Polsce 7 tys. uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu.
Uchodźcy? Nasz obowiązek
Inni politycy PO także wspierali przyjmowanie uchodźców, atakując jednocześnie PiS, który od początku się na to nie zgadzał. W 2015 r. Rafał Trzaskowski, ówczesny sekretarz stanu w MSZ, twierdził, że sprzeciwianie się Unii w sprawie uchodźców, jest pozbawione sensu, gdyż i tak trzeba będzie ich przyjąć. „Nawet gdybyśmy głosowali przeciwko, to nic by to nie dało. Mogliśmy zagłosować symbolicznie na »nie«, jak Węgrzy, ale koniec końców oni i tak wezmą uchodźców. (...) To polityka à la Kaczyński, żeby zrobić symboliczny gest, który wyłącza z negocjacji. (...) Z nami cały czas rozmawiano, wsłuchiwano się w nasze racje. Węgrzy i Słowacy i tak będą musieli brać uchodźców. My nie chcieliśmy blokować decyzji, bo uważamy, że 7 tys. osób to nie jest liczba, która nas przerasta, a za to pozwoli wcielić w życie cały plan polityki emigracyjnej, który per saldo pomoże Unii, a więc i nam, przezwyciężyć ten kryzys” – wyjaśniał polityk PO.
Trzaskowski straszył też, że jeśli PiS zablokuje przyjęcie uchodźców, to Polska będzie musiała... wyjść z UE: „Decyzja wobec tych 7 tys. osób już zapadła. Jeżeli będą kolejne decyzje, to rząd może się nie zgodzić. Będzie skuteczny, jeśli stworzy koalicję blokującą. W niektórych sytuacjach można stworzyć taką koalicję. Nie można jednak cofnąć podjętych decyzji. Jeśli byłyby jakieś nowe decyzje i nie udałoby się zbudować koalicji blokującej, to i tak, jak Czesi i Słowacy, bylibyśmy zobowiązani przyjąć uchodźców. Można mówić oczywiście, że się nie zgodzi na to i postawić wojsko na granicy, ale to jest równoznaczne z wyjściem z UE. Nikt jeszcze nie zdecydował się na tak jawne kontestowanie prawa europejskiego, bo wiązałoby się to wpierw z sankcjami finansowymi, a później z zawieszeniem w prawach członka”.
Z kolei Ewa Kopacz podkreślała, że przyjęcie uchodźców jest „naszym obowiązkiem” i „testem na przyzwoitość”. – Polski nie stać dzisiaj na przyjmowanie imigrantów ekonomicznych, ale chcemy przyjmować uchodźców, tych, którzy nie mogą w swoim kraju czuć się bezpiecznie – mówiła. A Cezary Tomczyk, rzecznik rządu Kopacz, opowiadał w RMF FM, że „12 tys. uchodźców w Polsce to sprawiedliwe, ale jesteśmy przygotowani na każdą liczbę”.
Błaszczak: PO kpi z Polaków
Dawne proimigranckie wypowiedzi i spoty PO, którym towarzyszyły agresywne ataki na „ksenofobię” PiS, kontrastują z dzisiejszym przekazem partii Schetyny. Niektórych sformułowań polityków Platformy nie powstydziliby się nawet działacze Obozu Narodowo-Radykalnego. Dla przykładu: szef klubu PO Sławomir Neumann stwierdził, że „nielegalnych imigrantów” powinno się wręcz „odsyłać”. „Dzisiaj uważamy, że powinniśmy pomagać uchodźcom, imigrantom – legalnym i nielegalnym – w miejscach, w których mają najłatwiej do asymilacji, także w obozach, które są w krajach przygranicznych, albo wręcz w odsyłaniu nielegalnych imigrantów, którzy nie są uchodźcami z terenów wojennych, tylko imigrantami ekonomicznymi” – powiedział. A internauci szybko zareagowali, tworząc masowo żartobliwe memy porównujące czołowych parlamentarzystów Platformy Obywatelskiej do skrajnych nacjonalistów.
Na szczęście na tę polityczną farsę w wykonaniu PO szybko zareagował rząd. Odnosząc się do rzekomych zasług Platformy w zablokowaniu przyjęcia uchodźców, minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak przypomniał: „Platforma Obywatelska kpi sobie z Polski i Polaków. To przecież rząd Ewy Kopacz podjął decyzję o przyjęciu tysięcy uchodźców do Polski. Ta decyzja zapadła przy złamaniu solidarności Grupy Wyszehradzkiej. To jest kpina z bezpieczeństwa Polski i Polaków. Gdyby ta decyzja nie została zmieniona przez obecny rząd, doszłoby do takich tragedii, jakie miały miejsce w Berlinie, Sztokholmie, Paryżu, Nicei czy Brukseli”.
Cyniczna zagrywka
Czy nagła wolta PO, połączona z tak bezceremonialnym zakłamywaniem przeszłości, to nieprzemyślany manewr czy też sprytna próba podszycia się pod PiS? Pewną wskazówką może być tu wpis Marcina Kamińskiego współpracującego z magazynem „Liberté”, który jest wydawany m.in. za niemieckie pieniądze (w radzie patronackiej tego pisma znajdujemy m.in. Janusza Lewandowskiego z PO i byłego współpracownika komunistycznego wywiadu Andrzeja Olechowskiego). Kamiński napisał: „W sprawie uchodźców Platforma musi mówić to, co mówi społeczeństwo w badaniach. Celem odsunięcie bandytów od władzy”.
Na to, iż działania PO to prawdopodobnie cyniczna zagrywka mająca na celu oszukanie wyborców, wskazuje choćby stosunek tej partii do programu „500+”. Od niedawna Platforma głosi bowiem wszem i wobec, że chce utrzymać, a nawet poszerzyć ów sztandarowy projekt rządu PiS, choć wcześniej potępiała go jako populistyczne rozdawnictwo pieniędzy i rujnowanie budżetu. W 2015 r. Ewa Kopacz twierdziła: „Koszt wdrożenia w życie tego pomysłu zapisanego w ustawie przekracza nasze możliwości budżetowe”. Podczas głosowania nad ustawą wprowadzającą „500+” PO wstrzymała się zaś od głosu, a w poprzedzającej je debacie mówiła o „dzieleniu przez PiS dzieci na lepsze i gorsze”.
Ostatnio Platforma wycofała się też nagle z planów powrotu do podwyższonego wieku emerytalnego. Przypomnijmy: rząd Donalda Tuska w kwietniu 2012 r. podniósł wiek emerytalny kobietom i mężczyznom do 67. roku życia. Dopiero w listopadzie 2016 r. zdominowany przez PiS Sejm zdecydował o cofnięciu tej zmiany i przywróceniu poprzednich „progów”. Zapisy ustawy, jaką przegłosowano, obniżają wiek emerytalny do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn. Wówczas Grzegorz Schetyna określał wynik głosowania jako „bardzo bolesną i złą decyzję”, która „będzie kosztowna, ma kosztować miliardy każdego roku”. Teraz okazuje się, że PO już nie chce podwyższać wieku emerytalnego.
CAŁOŚĆ CZYTAJ W NAJNOWSZYM NUMERZE TYGODNIKA "GAZETA POLSKA|"