Popularny raper związany z Kielcami był jednym z najbardziej kontrowersyjncyh kandydatów na listach Ruchu Kukiz\'15, jednak po czasie okazał się największym, pozytywnym zaskoczeniem VIII kadencji Sejmu. O tym kim jest polityk i czym dzisiaj różnią sie problemy młodego człowieka, od tych z okresu transformacji ustrojowej rozmawialiśmy z Piotrem Liroyem-Marcem.
TelewizjaRepublika.pl: Moim dzisiejszym rozmówcą jest Piotr Liroy-Marzec. Kiedyś raper, dzisiaj polityk. No i właśnie – co to w ogóle znaczy być politykiem? I nie chodzi mi oczywiście o politologiczną definicję…
Piotr Liroy-Marzec: Politykiem na pewno nie jestem. Od początku kampanii mówiłem, że jestem posłańcem od ludu. Takim kimś właśnie jestem. Politykiem nie jestem, nie zamierzam być. Zamierzam się co prawda kształcić dalej, podjąłem taką decyzję, ale na pewno nie będzie to politologia. Jestem cały czas tą sama osobą. Całe takie szufladkowanie nie ma sensu. Jedynie co się zmieniło to to, że wpisuję w papierach, że jestem posłem.
A ilu takich nie-polityków jest w Sejmie?
Trudno powiedzieć. Nie chce ferować żadnych wyroków, to okaże się z czasem co znaczyło przyjście Liroya do Sejmu. Tak naprawdę nie-polityków jest całkiem dużo. Wiadomo mamy jakieś iklinację do tego by nienawidzić jakieś plemię. To takie przerzucania win. PO przez 8 lat niszczyło i pałam niechęcią do tego ugrupowania bo „pali i gwałci”, ale tak naprawdę nawet w tym ugrupowaniu są ludzie. Patrzę na politykę przez pryzmat ludzi. Zawsze tak w życiu to traktowałem, zarówno w branży muzycznej, jak i w polityce. Za wszystkim stoją ludzie, a ja staram się rozmawiać. Jak już zapytałeś o nie-polityków, to takich trochę jest. Często rozmawiamy o tym co nas boli, co boli naszych bliskich, co boli ulicę…
Skąd moje pytanie? Często zastanawiam się czy „Liroy” w Sejmie to ciągle, przepraszam za porównanie, taki rodzynek. Tak jak mieliśmy już posłów piosenkarzy, sportowców, celebrytów. Nie wiem, czy Piotr Liroy-Marzec to kolejna przelatująca kometa, czy wreszcie w Sejmie zaczną się pojawiać inni ludzie niż zawodowcy, którzy już na studiach zapisują się do młodzieżówki partyjnej, tylko po to by robić kariery polityczne.
Ja jestem obserwatorem. Mam 45-lat i głupi nie jestem. Wiem, że ludzie nie dzielą się na takich, którzy skończyli odpowiednie studia i są jakąś nadzwyczajną kastą i na tych co nie skończyli. Znam wykształconych geniuszy i takich, którzy skończyli podstawówkę i kładą niektórych z nich na łopatki w każdej rundzie. To jest tak, że jesteśmy sami sobie winni jako obywatele, jako mieszkańcy Polski, że takie pytania sobie zadajemy. Tak prawdę mówiąc, jak masz wypadek na ulicy, to ludzie nie pomagają ci dlatego, że jesteś z takiej partii, że jesteś wierzący lub niewierzący, tylko czują, że muszą ci pomóc bo jesteś człowiekiem. Tu popełniliśmy błąd w pojmowaniu ludzkości w Polsce. Weszliśmy w buty, te które dla nas przygotowano, że wydawało się, że tej osoby, która idzie za nas do polityki, tego delegata, nie jest nikt w stanie zastąpić. Nie jesteś przygotowany do tego szabrowania, do tego napadu, to jesteś idiotą.
To można zauważyć po hejcie, można to zobaczyć na przykładzie muzyki. Większość artystów światowych nawet nie zna nut. I nie chodzi o ich znajomość, bo znam wielu artystów w muzyce klasycznej, w jazzie, którzy nie są niczym więcej niż odtwórcami. Jak mówi Michał Urbaniak – oni potrafią tylko zapieprzać palcami, ale duszy w tym nie znajdziesz. Jak byłem mały to wszyscy mnie namawiali - idź do szkoły muzycznej. Jak się w pewnym momencie sam z niej wyrzuciłem, to wszyscy którzy się znają mówili, dobrze zrobiłeś, bo mnie szkoła zniszczyła. Pytałem – to po co mi kazałeś tam iść skoro ciebie jako muzyka szkoła zniszczyła.
Skoro dostałem się do Sejmu i działam w nim, to moim zadaniem nie jest pisanie jak największej liczby ustaw w tej kadencji, chociaż je piszę i będę o nie walczył, bo to ustawy, które pomogą ludziom. Dla mnie największym zadaniem, jako dla posła, jest pojednać ludzi. Największym problemem dzisiaj w Polsce jest dzielenie nas na pół. To jest coś co umyka wielu posłom. Najważniejszym obowiązkiem jest jednać ludzi, nawet środowiska zwaśnione i prowadzić dialog. Możemy być podzieleni na barwy żółte, czerwone, niebieskie, zielone, jakiekolwiek, ale jeśli działamy dla obywatela, to tak jak przed wojną może być przykład Piłsudskiego, Dmowskiego i Paderewskiego. Potrafiły trzy różne światy walczyć o jedną ideę, przecież Dmowski z Piłsudskim się nienawidzili, ale potrafili stworzyć coś co mogłoby nas nieść do dzisiaj, gdyby nie wojna. Stąd tak często jestem w terenie.
No właśnie teren. Cały klub Kukiz'15 sporo podróżuje. W dużej mierze ukształtowały Cię lata 90-te…
80-te, albo nawet 70-te. Byłem wychowany w typowo robotniczej atmosferze…
No ale bez okrągłego stołu, upadku granic nie byłoby trendów zachodnich, chociażby rapu. Czym problemy młodych Polaków w czasach Twojej młodości różniły się od tych dzisiejszych?
Byłem bardzo świadomym małolatem z tych bloków robotniczych. Widzieliśmy z perspektywy dzieci rodzin robotniczych stan wojenny. Z perspektywy rodzin robotniczych bardzo utytłanych i uciśnionych. Niestety po pracy większość z tych robotników piła wódę, część maltretowała rodziny. Wszyscy żyliśmy w tej komunie. Pamiętam jak UB-ecy zaatakowali ludzi wychodzących z kościoła, wpakowali bez żadnej empatii do „lodówy” ciężarną kobietę. Wychowywałem się w tym okresie, nawet pisałem do magazynu „Razem” teksty, które oczywiście nie były publikowane. Jeden chyba tylko przeszedł. Pisałem o tym, co mi się nie podoba w PRL. (Śmiech). Ja byłem tzw. „pokoleniem X”. Pokoleniem, niby straconym, które niewiele mogłoby wnieść. Oczywiście starsi mówili nam, że za ich czasów to było inaczej, że my jesteśmy już inni. Oczywiście byliśmy inni, buntowaliśmy się. Graliśmy z kapelami punk rockowymi, pisaliśmy teksty o tym co dzieje się dookoła i staraliśmy się dotrzeć do świadomości ludzi, że potrzebujemy zmian.
Obserwowałem te zmiany, w 1989 r. kończyłem 18 lat. Wchodziłem w dorosłość w momencie tzw. „dojścia do wolności”, które niestety było tylko fasadą. Przekonałem się o tym będąc uczniem, później licząc na jakąś pracę, nie podchodząc do matury, tylko wyjeżdżając z kraju, bo matura i studia nie dawały mi, ani mojej rodzinie, nic. W 1991 r. gdy zdecydowałem się wyjechać do Francji byłem w takiej sytuacji jak dzisiaj młodzi ludzie. Często jestem na debatach z młodymi ludźmi i śmiejemy się, że dzisiaj stoją przed tym samym wyborem. Minęło tyle lat, a problemy się w ogóle nie zmieniły. Drepczemy w miejscu. Nie próbujemy naprawiać rzeczy, tylko odklepywać fasady i robić je coraz piękniejszymi. Czasem zdejmujemy fasady, by pokazać co zrobili poprzednicy, ale to wciąż fasadowanie.
Do tego sprawa bieżąca, dotycząca poprawek w sieci placówek szpitalnych. Jest dyskusja o naprawie, to wciąż łatanie dziur, mówią to nawet specjaliści, którzy nie zajmują się polityką. Tu znowu są fasady. Wtedy słyszę z drugiej strony Sejmu – to niech pan coś zaproponuje. Odpowiadam – smart city, inteligentne miasta. Posłanka uśmiechnęła się i pyta – co ma piernik do wiatraka. To jest właśnie przepaść, to co ludzie uważają za formę pomocy, a jak wygląda pomoc dzisiaj. To tak jakbyśmy chcieli leczyć człowieka rzeczami sprzed kilkuset lat, a byśmy mieli obok to, co może uratować życie. To jest istota, którą nie wszyscy rozumieją. Niektórzy może są za długo w polityce, byli ukierunkowani przez złe szkoły, niestety oni zbyt wielu rzeczy nie widzą. Smart city sprawia, że polepsza się komunikacja między urzędami, zmniejszają się kolejki, o których wciąż mówimy, wszystko się zmienia. Pytanie początkowe – czy takich ludzi jak ja powinno być więcej czy mniej? Myślę, że za kilka lat będziemy wiedzieć lepiej czy moje przyjście do Sejmu dało coś dobrego. To ludzie wyciągną wnioski i wystawią mi rachunek.
Rozmawiał: Mateusz Kosiński