Niezwykłe abecadło Wielkanocne wg Glogera ZOBACZ!
Zygmunt Gloger (1845-1910) zwykł był mawiać: Obce rzeczy wiedzieć dobrze jest – swoje obowiązek. Był znanym i wybitnym historykiem, archeologiem, etnografem, folklorystą i krajoznawcą, pierwszym prezesem Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. Podczas swych rozlicznych wędrówek po Polsce i Litwie spisywał pieśni i obyczaje ludowe, wykonywał też rysunki, którymi opatrywał swoje książki, stanowiące nieocenioną skarbnicę wiedzy o dawnych polskich zwyczajach i obrzędach. Wydał m.in. „Starodawne dumy i pieśni”, „Kujawiaki, mazurki, wyrwasy i dumki pomniejsze”, „Baśnie i powieści”, „Pieśni ludu”, „Rok polski w życiu, tradycji i pieśni”. Ukoronowaniem jego twórczości była czterotomowa „Encyklopedia staropolska ilustrowana”, która ukazała się w latach 1901-03. Wśród jej haseł znaleźć można także te, które odnoszą się do świąt Zmartwychwstania Pańskiego oraz poprzedzającego je okresu Wielkiego Postu. Poniżej przytaczamy niektóre, z zachowaniem ówczesnej pisowni.
Aleluja, alleluja, haleluja, przyśpiew w pieśniach wielkanocnych, wzięty z języka hebrajskiego, w którym halelu-Jah znaczy dosłownie: „chwalcie Boga!”. Gdy na Wielkanoc ksiądz w czasie mszy pierwszy raz alleluja zaśpiewał, wszyscy obecni, uściskiem ręki, ukłonem głowy i cichym głosem winszowali sobie „wesołego alleluja”; podobnież spotykając się na ulicach i w domu. W liturgii alleluja znaczy pochwalny okrzyk radości, w uniesieniu religijnem wydany. Izraelici psalm z tym okrzykiem śpiewali przy obchodzie dorocznej pamiątki baranka wielkanocnego; stąd i u nas, na znak radości ze Zmartwychwstania Pańskiego, alleluja się powtarza. Niegdyś zamiast dzwonem, zwoływali się na modlitwę zakonnicy śpiewem alleluja. Kościół zatrzymał ten wyraz hebrajski w liturgii, podobnie jak greckie Kyrie eleison, dla pokazania, że jeden jest kościół, powstały najpierw z Hebreów, a potem z Greków, nakoniec z Łacinników. W Polsce cały lud śpiewał zawsze w kościele alleluja na Wielkanoc, przejmując się uczuciem najwyższej radości religijnej. (…)
Baba, inaczej babi kołacz – znane ciasto z pszennej mąki, wypiekane zwykle do „święconego” na Wielkanoc, a dawniej także i na Zielone Świątki. Baby zaprawiano szafranem, a miewały kształt zawoju tureckiego, wypiekane w formach glinianych lub miedzianych, albo w rondlach i formach papierowych. Te ostatnie miewają do dwuch stóp wysokości, zwane są podolskiemi. – Co do gatunku ciasta, to znane były powszechnie: babki parzone, petynetowe [delikatne jak muślin – przyp. red.], migdałowe, z razowego chleba i trójkolorowe (z ciasta białego, różowego i ciemnego). Drobna szlachta wypiekała baby w garnkach, które do wyjęcia ciasta trzeba rozbijać.
Boża-męka w mowie potocznej oznacza krzyż, czyli figurę z wyobrażeniem ukrzyżowanego Chrystusa Pana.
Czterdziestnica, czterdziesiątnica, stara nazwa postu czterdziestodniowego; że zaś dawniej nietylko post Wielki, ale i adwent trwał dni 40, więc czterdziestnicą lub czterdziesiątnicą nazywano nietylko post Wielki, ale i adwent.
Dyngus, śmigus. Początek tego zwyczaju musi być starożytnym, skoro widzimy go zarówno w Azyi u kolebki ludów aryjskich, jak i w Słowiańszczyźnie. Anglik Symes w opisie podróży z r. 1796 do Bengalu i króla Birmanów w Pegu powiada, że Budaizm tamtejszy około 10 kwietnia obchodzi wesołą trzydniową uroczystością zakończenie starego roku. Drugiego dnia świąt, Birmanowie mają zwyczaj „obmywania się z grzechów starego roku” przez oblewanie wzajemne wodą. Nawet wicekról nie jest od tego wolnym a wody leją się niespodzianie z okien i dachów na głowy przechodniów. (…) Oczywiście u chrześcijan zwyczaj stary musiał przekształcić się. W Polsce narzucono mu nazwę niemiecką i przywiązano do wiosennego święta Wielkiejnocy. Już Libelt zwrócił uwagę, że dyngus może być spolszczeniem niemieckiego wyrazu Dünnguss, znaczącego cienkusz, polewkę wodnistą, wreszcie chlust wody. Znakomici językoznawcy Brückner i Karłowicz powiadają, że słowo dyngować pochodzi z niemieckiego dingen,wykupywać się, umawiać, szacować. (…) Synod duchowny djecezyi poznańskiej za Władysława Jagiełły, w uchwałach swoich przeciw zwyczajom zabobonnym nakazuje w artykule zatytułowanym Dingus prohibeatur:„Zabraniajcie, aby w drugie i trzecie święto wielkanocne mężczyźni kobiet a kobiety mężczyzn nie ważyli się napastować o jaja i inne podarki, co pospolicie się nazywa dyngować, ani do wody ciągać”. (…) Kitowicz pisze o Dyngusie z czasów saskich: „Była to swawola powszechna w całym kraju, tak między pospólstwem, jako też między dystyngowanymi; w poniedziałek wielkanocny mężczyźni oblewali wodą kobiety a we wtorek i w dni następne kobiety mężczyzn. Oblewano się rozmaitym sposobem. Amanci, chcąc tę ceremonią odprawić bez przykrości, skrapiali lekko różaną, lub inną pachnącą wodą po ręku, czasem po gorsie, małą jaką sikawką albo z flaszeczki. Ci, którzy swawolą nad dyskrecją przekładali, oblewali i damy wodą prostą, chlustając garnkami, śklenicami lub dużemi sikawkami prosto w twarz albo od nóg do góry. Gdy się rozhulała kompania, panowie i dworzanie, panie i panny, leli jedni drugich ze wszelkich naczyń, jakich dopaść mogli, a hajducy i lokaje cebrami donosili wody. Kompania dystyngowana goniła się, oblewała od stóp do głów tak, że wszyscy zmoczeni byli, stoły, stołki, krzesła, kanapy, łóżka pooblewane a podłoga cała schlustana. Gdzie taki dyngus, osobliwie u młodego małżeństwa, miał być odprawiany, pouprzątano meble kosztowniejsze, sami przebierali się w suknie najskromniejsze, którym woda nie szkodziła. Największa była rozkosz przydybać jaką damę w łóżku, przytrzymana przez mężczyzn w koszulce, musiała pływać w powodzi. W dzień ten wstawały więc jak najraniej albo jak najmocniej zawierały sypialnie. Mężczyźni w łóżkach nie podlegali takowej napaści od kobiet, którym skromność tego czynić nie pozwalała”. (…) Na Kujawach parobek wyłazi na dach karczmy wioskowej z miednicą w ręku i, pobrzękując w takową, obwołuje dziewki, które będą oblewane i zapowiada, ile dla której potrzeba będzie dla jej szorowania fur piasku, perzu na wiechcie, grac do skrobania, ile kubłów wody i mydliska. Tak to wygląda, jakby śmigus był pamiątką umywania się na Wielkanoc po pokucie wielkopostnej, polegającej w średnich wiekach i na zaniedbaniu cielesnem. Lud mazowiecki odróżnia dyngus od śmigusu. Chłopcy wiejscy na Boże Narodzenie chodzą „po kolędzie”, a na Wielkanoc po „dyngusie”, śpiewając pieśni odpowiednie tym świętom i zbierając do kobiałki, co im dadzą po domach. Śmigusem zaś nazywają mazurzy oblewanie dziewcząt wodą przez chłopców w drugi dzień Wielkiejnocy i chłopców przez dziewczęta w dniu trzecim, co nieraz przy studni kubłami się odbywa. Najstarsze osoby na Podlasiu, np. 90-letnia matka piszącego to, pamiętają dobrze z lat dziecinnych i tradycyi, że oblewanie się wodą w drugi dzień Wielkiejnocy nazywano na Podlasiu „śmigusem” zarówno u ludu jak po dworach. Nazwy dyngus i śmigus, spolszczone z niemieckiego, nie dowodzą bynajmniej, żeby i sam zwyczaj przyniesiony został z Niemiec. (…) nazwy te tylko dowodzą, że Niemcy, osiadający w miastach polskich za doby Piastów, okupowali się datkami krajowcom, gdy ci swój starożytny zwyczaj oblewania wodą do nich stosowali zbyt gorliwie; dingen bowiem znaczy przedewszystkiem okupować się datkiem. Niekiedy jednak zwyczaj ten lud nazywa jeszcze i po polsku: dniem św. Lejka, oblewanką i polewanką.
Groby wielkopiątkowe. Jest wprawdzie w mszale rzymskim rubryka, nakazująca w Wielki czwartek przygotować miejsce stosowne w kościele (w kaplicy lub na ołtarzu) na wystawienie Najśw. Sakr. w dzień wielkopiątkowy, sobotni i część Wielkiej niedzieli, jednak tylko w Polsce i na jej pograniczach upowszechnił się od średnich wieków i średniowiecznych misterjów zwyczaj uroczystego przybierania „w ciemnicy”, stróżowania i „obchodzenia grobów.” Grób taki przystraja się jak można najwspanialej w drzewa świerkowe, kwiaty, zwierciadła, opony [zasłony – przyp. red.] i rzęsiste światło przy oknach zasłoniętych. Ceremonja tego nabożeństwa niegdyś była rozmaitą i dowolną, dopóki jej rytuał piotrkowski nie ujednostajnił. W Wielki piątek, sobotę i niedzielę pozostawia się Najśw. Sakr. w grobie, który przez te 3 dni pobożni nawiedzają. Nawiedzania grobów procesjonalne przez bractwa (…) nazywały się „procesjami jerozolimskiemi”. Misjonarze warszawscy wydali roku 1858 książeczkę p. t. „Nawiedzanie grobów Chrystusa Pana”. Mężczyźni i damy w miastach ubierały się na obchodzenie grobów zawsze czarno.
Jajecznikiem nazywa się placek z mąki pszennej i żółtek wypieczony. Po wsiach pieką go zwykle na święta wielkanocne.
Kwietnia niedziela. Na pamiątkę wjazdu do Jerozolimy Zbawiciela, któremu dzieci zachodziły drogę, rzucając kwiaty i radośnie śpiewając, panięta polskie, synowie rodzin senatorskich, w białe szaty ubrani, przynosili królowi palmy. Najpierwsze panie starały się, aby ich dziatki przyjęte były do tego obrzędu. Gdy jednak Jan Kazimierz, dla wojen ustawicznych, nigdy prawie na Wielkanoc nie znajdował się w stolicy, zwyczaj ten został zapomniany. W kościołach tylko parafjalnych, gdzie były szkoły, wybierano chłopców do procesyi, ustrojonych czysto. Ci z bukietami u boku, fontazie na ręku mając przewiązane chustką jedwabną lub wstążką, trzymali palmy ozdobione podobnież. Dla dostojniejszych osób starał się zakrystjan przysposobić „palmy” zielonością okryte, trzymając wierzbowe pręty w wodzie, w ciepłym pokoju, w oknie, na świetle słonecznem przez parę niedziel. Niedziela, poprzedzająca pożądane święta, obudzała radość. (…) Jest zwyczaj, że kto raniej wstał w Kwietnią niedzielę, ten budził innych, uderzając śpiących palmą i mówiąc:
Wierzba bije, nie ja biję. / Za tydzień – wielki dzień, / Za sześć noc – wielka noc.(…)